6:59 PM GTA |
W to, że Grand Theft Auto V doskonale się sprzeda, nie wątpił chyba nikt. Siła marki robi swoje. Najbardziej jednak cieszy to, że ekipie z Rockstar udało się zrobić świetną grę. Grand Theft Auto V to jedna z najlepszych gier akcji z otwartym światem, jakie kiedykolwiek powstały. Zaskakuje ilością detali, nie mających bezpośredniego wpływu na właściwą rozrywkę, a służących jeszcze lepszemu zanurzeniu gracza w świecie przedstawionym. Przy okazji wiele elementów służy osobnemu celowi: ukazaniu USA w krzywym (a do tego bardzo mrocznym) zwierciadle. To jednak temat na osobne rozważania. Nowe dzieło Rockstar robi wrażenie rozmachem, świat jest rozległy i doskonale wypełniony. Na dodatek mamy odpaloną nieco później rozgrywkę online i liczne powiązania z rozmaitymi aplikacjami na różne platformy - na tym polu jest kilak niedoróbek, ale widać, że gra ma sie rozwijać. W sumie jest to tytuł, którego wstyd jest nie mieć na półce... Od jakiegoś czasu gry tworzone przez Rockstar przechodzą metamorfozę. Prawdopodobnie jako jednio z prekursorów sandboksowych gier akcji zorientowali się, że wykorzystywana od lat formuła powoli się przejada. Dodawane na siłę dodatkowe aktywności wyglądają podobnie w większości produkcji i choć wciąż mogą bawić, to przecież im lepiej dopracowana jest właściwa fabuła, tym bardziej burzą immersję. Mamy ważne sprawy na głowie bohaterów, dramatyczne wyścigi z czasem, ratowanie świata, a jednocześnie jakieś bicie rekordów w skakaniu z kamienia na kamień, albo puszczaniu baniek nosem. Ewentualnie zbieranie papierków po cukierkach, za które odblokujemy sobie szkice koncepcyjne. Grand Theft Auto V stara się zerwać ze standardem, choć miejscami robi to nieco nieśmiało. Tak czy inaczej ścieżka zapoczątkowana przez The Ballad of Gay Tony jest konsekwentnie wydeptywana. Rockstar stawia na fabułę, na opowieść o pokręconych losach trzech przestępców. Główny wątek scenariusza przeplata ze sobą brawurowe akcje, które onieśmieliłyby nawet bohaterów filmów Tarantino, oraz motywy dotyczące rodziny i przyjaciół. Czy tu czy tam, wszędzie pełno jest dialogów, napisanych i zagranych naprawdę brawurowo. Nawet zdarzenia losowe czy rozmaite szalone misje poboczne to mnóstwo gadek, w pełni udźwiękowionych i zwykle urozmaicających nam podróż z jednego punktu do drugiego. Tu nawet ochroniarze z pancernej furgonetki, którą można skroić na mieście, o czymś ze sobą rozmawiają... Najsłabiej w Grand Theft Auto V wypadają najbardziej klasyczne elementy, czyli kolekcjonowanie "znajdziek" - niby na koniec dostajemy misje fabularne, ale są one bardzo skromne i mało satysfakcjonujące. Mimo wszystko, jakieś są. Nie bez znaczenia jest tu fakt, że w Grand Theft Auto V zamiast jednego, mamy trzech bohaterów. Wiadomo, ludzie są różni i mają różne hobby. Przypisanie części zadań pobocznych i aktywności poszczególnym bohaterom sprawia, że maja one więcej sensu z punktu widzenia gracza. Wyścigi uliczne to domena Franklina, a Trevor w naturalny sposób spotyka się z największymi świrami i łotrami. Miejscami ten system trochę zawodzi, bo na przykład brakuje dobrego sportu siłowego dla Franklina, w związku z czym, jeśli chcemy szybko podnieść chłopakowi tężyznę (o rozwoju postaci za chwilę), pozostaje nam bicie i kopanie. Najlepiej krów, bo nie wzywają policji... taki syndrom Oblivion. Na szczęście podobnych potknięć jest naprawdę niewiele. Za to uderzają z wielką siłą, bo w tej klasy produkcji rażą jak skaza na klejnocie. Teren, jaki oddała nam do dyspozycji ekipa ze studia Rockstar jest olbrzymi. Pod tym względem Grand Theft Auto V przyćmiewa wszystkie wcześniejsze odsłony. Już sama stolica stanu San Adreas, czyli Los Santos, to spora metropolia ze zróżnicowanymi dzielnicami, wzorowana oczywiście na Los Angeles. A przecież dodatkowo mamy wielkie obszary hrabstwa Blaine, na terenie którego mamy i Alamo Sea (odpowiednik Salton Sea), i pustynię, i masyw górski, i winnice... Kalifornia w pigułce. Najważniejsze, że bardzo dokładnie rozplanowano teren, by wszędzie znalazły się jakieś atrakcje dla graczy. nie ma tu obszarów dodanych tylko po to, by "nadmuchać" mapę. Jeśli na przykład jedziecie jakąś boczną drogą i klniecie, czemu jest tak kręta, to zapewne kiedyś rozegracie tam wyścig terenowy. W samym Los Santos mamy w mikroskali oddane całe zróżnicowanie Los Angeles. Od dzielnic z luksusowymi domami bogaczy i gwiazd filmu, poprzez miasteczko filmowe, po dzielnice biedniejsze i getta. Nie zabrakło zarówno wielkiego znaku Vinewood (tutejsze Hollywood) jak i plaży i kanałów Vespucci (tutejszej Venice). W mieście skorzystać możemy ze zróżnicowanego transportu publicznego (choć kto by tam się męczył w tramwaju, skoro łatwiej podwędzić brykę), oraz z autobusu wycieczkowego. To miasto naprawdę żyje i samo zwiedzanie go jest fajną zabawą. Opuszczajac Los Santos trafiamy do rozmaitych osiedli zamieszkałych przez biedotę, często to miasteczka przyczep albo coś w stylu Charming z serialu Sons of Anarchy. Zdecydowanie, na monotonię w Grand Theft Auto V nie ma co narzekać. Nie ma co też narzekać na brak zajęcia. Oprócz rozbudowanej fabuły głównej, w której oprócz widowiskowych skoków mamy też na przykład problemy rodzinne, Grand Theft Auto V oferuje sporo dodatkowych aktywności. Można pójść na strzelnicę, zapisać się do szkoły lotniczej, szaleć w wyścigach na ladzie i morzu, napadać na sklepy i opancerzone furgony... Bywa też, że stajemy przed dylematem, czy dogonić jakiegoś złodzieja. Wtedy albo zatrzymujemy łup dla siebie, albo oddajemy go poszkodowanym. Niby znaleźne jest skromne, ale zdarza się, że dobre serce zostanie sowicie nagrodzone. No i oczywiście zawsze zostają zakupy. Zarówno na mieście, jak i w lokalnym Internecie. Oprócz świata "realnego" po którym poruszają sie nasi bohaterowie, mamy też i świat "wirtualny", czyli Internet z którego korzystają. W Grand Theft Auto V możemy wejść do stworzonej przez ekipę z Rockstar sieci (najwygodniej za pomocą smartfonu) i surfować. Czegóż tam nie ma! Jest Lifeinvader, czyli odpowiednik Facebooka, jest Bleeter (Twitter), strony sieciowych sklepów (da się kupić nawet czołg), rozmaite inne witryny. Serwisy społecznościowe uaktualniają się o nowe wpisy, wraz z postępem scenariusza. Są nawet portale giełdowe, na których możemy dokonywać obrotu akcjami. Jeden z nich działa w korelacji z postępowaniami naszych bohaterów z kampanii, drugi jest połączony z naszą prawdziwą siecią i reaguje na zachowania wszystkich graczy - to szczególnie ważne w opcji Online). W ten sposób da się zarobić małą fortunę inwestując pierwsze grubsze pieniądze. Zaś wykorzystując tajemną wiedzę o kolejności wykonywania misji możemy na końcu zrobić z bohaterów kampanii miliarderów. W owej sieci znajdują się też strony popularnych seriali animowanych i programów telewizyjnych. Niestety, te które nie są powiązane z konkretnymi elementami rozgrywki, nie zostały przetłumaczone. Szkoda, bo zawierają wręcz morderczą dawkę satyry. Skoro już o telewizji była mowa, w Grand Theft Auto V twórcy przeszli samych siebie. Zamiast miniaturek mamy pełnoprawne odcinki, na dodatek dostajemy też długie reklamy (czytaj: parodie reklam). Co więcej, programy z TV mają silne powiązanie z główną fabułą, więc warto je śledzić. Idąc do kina w różnych godzinach też obejrzymy prześmiewcze produkcje. Czy coś takiego jest potrzebne w grze? Z jednej strony to bierna rozrywka, ale z drugiej gigantyczna dawka immersji. Świat przedstawiony to jedno, ale prawdziwe mięso w serii GTA to kradzieże samochodów i strzelaniny. Pod tymi względami Grand Theft Auto V również wypada świetnie. Szeroka gama pojazdów skłania do eksperymentowania, bo różnie się je prowadzi. To po części zasługa tego, że programistom udało się uwzględnić masę wozu - i to przy zachowaniu typowo zręcznościowego, umownego modelu jazdy. Fury są nieporównanie wytrzymalsze niż w poprzedniej części, co ewidentnie ma związek z naciskiem na fabułę. No bo jak mielibyśmy się wczuwać w wydarzenia, gdyby co kawałek bryka szła na złom? Jasne, można trochę ponarzekać, że powinno być bardziej realistycznie, ale... niby co ma wspólnego ta seria z realizmem? Każdy z bohaterów kampanii Grand Theft Auto V ma swój unikatowy samochód, specyficzny, podrasowany wariant standardowych modeli. Ten wóz zawsze wróci na podjazd pod domem i zachowa ulepszenia, które mu zafundowaliśmy. Tych zaś jest sporo, zarówno zmieniających właściwości jezdne, jak i kosmetycznych. Jeśli powiążemy swoje konto z konsoli z usługą Social Club, dostaniemy unikatową brykę (taka samą dla wszystkich bohaterów), którą zawsze możemy pobrać z garażu (o ile go zakupiliśmy). Ten wóz nie zachowuje ulepszeń (o ile nie zaparkujemy go) i ogólnie rządzi się tymi samymi prawami co samochody zakupione w sieci lub zajumane z ulicy. To znaczy, że o ile nie odstawimy go do garażu, przepadnie. Dwie ostatnie bryki, których używała dana postać można odebrać z policyjnego parkingu, jeśli to przegapimy, trzeba odżałować furę i kasę włożoną w jej odpicowanie. Wspomniany garaż ma cztery miejsca na przechowywanie pojazdów, oprócz niego jest jeszcze jedno miejsce parkingowe koło domu. Jak widać park maszynowy jest skromny, do tego potencjalnie nietrwały. Okazuje się więc, że po zdobyciu i dopieszczeniu samochodu stoi on głównie w garażu i chwyta kurz... Zupełnie inaczej rozwiązana jest w Grand Theft Auto V kwestia przystani, lądowiska i hangaru (je też trzeba kupić). Tam optycznie miejsce jest jedno, ale wybieramy sobie, co z kolekcji ma stać na widoku. Na dodatek jeśli posiejemy gdzieś śmigłowiec lub czołg (parkuje się go w hangarze, nie w garażu), to wróci on na miejsce. Nawet jeśli został zniszczony. Trochę dziwi ta niekonsekwencja, do tego sieć jest pełna zażaleń na znikające z garażu samochody... Jeśli idzie o broń, to w Grand Theft Auto V też nie ma powodów do narzekania. Uzbrojenie jest zróżnicowane, od pistoletów po miniguna. W podstawowych kategoriach mamy po trzy typu giwer, do tego dochodzą jeszcze wszelkie specjalne zabawki, na przykład świetny pistolet maszynowy, który dostajemy - jak samochód - za spięcie ze sobą kont. Pukawki oczywiście ulepszamy, przy czym jest to inwestycja na zawsze, bo raz zdobyty model spluwy zostaje przypisany do postaci na zawsze. Nawet w wypadku aresztowania utracimy tylko amunicję. Nowe zabawki odblokowujemy wraz z postępem fabuły, robiąc misje poboczne i podnosząc sprzęt martwych wrogów. Gdy u jednego bohatera się coś pojawi, reszta ma już prawo to kupić. Mowa oczywiście o kampanii, w trybie Online broń jest bezpośrednio powiązana z poziomem postaci. W założeniu system rozwoju postaci zastosowany w Grand Theft Auto V jest bardzo sensowny. Współczynniki podnosimy robiąc rzeczy z nimi związane. Jeśli chcemy, by bohater podszkolił się w strzelaniu, najlepiej pójść na strzelnicę. Pilotaż wzrasta wraz z wylatanymi minutami, albo zaliczaniem wyzwań w szkółce. Niestety, dochodzi też do absurdów. Aby być mistrzem skradania, trzeba się dużo skradać, więc... najprościej jest przykleić analog w takim ustawieniu, by nasza postać chodziła w kółko i zająć się czymś innym. Wcześniej został już wspomniany casus Franklina i rozwijania siły. Jak widać, świetne założenia nie zawsze wychodzą najlepiej w praktyce. Zresztą ekipa z Rockstar mogłaby uniknąć tej pułapki, gdyby zainteresowała się chociażby The Elder Scrolls IV: Oblivion. Powiecie, że przecież nie ma przymusu maskowania współczynników... Po pierwsze nie tak działa psychika większości graczy, po drugie w Grand Theft Auto V od współczynników sporo zależy. Maksymalna kondycja oznacza koniec wyliczania zmęczenia podczas forsownych czynności. Im lepszym jesteśmy pilotem, tym słabiej odczuwamy turbulencje. Zaś skradanie się, prowadzenie pojazdów i strzelanie mogą być kluczowe podczas kilkuosobowych akcji. Wtedy bowiem przełączamy się pomiędzy naszymi postaciami, a SI uzależnia skuteczność pozostałych chłopaków od statystyk. Soją drogą przeskakiwanie z bohatera na bohatera to jedna z najfajniejszych rzeczy podczas dużych akcji. Klimat robi się dzięki temu bardzo filmowy. Gdy ekipa nie bierze udziału we wspólnych działaniach, po "zmianie skóry" z reguły widzimy krótka scenkę, bo pozostałe postacie w międzyczasie się czymś zajmują. Bywa nawet, że wskakujemy wprost w jakaś awanturę - ale to dotyczy wyłącznie przełączania sie na Trevora. Dynamiczne przejścia pomiędzy bohaterami - czasem wymuszone, ale zwykle zależne od naszej decyzji - to nowa jakość w Grand Theft Auto V. Nigdy dotąd nie wykonano czegoś takiego w równie dynamiczny i filmowy sposób. W jednej chwili gnamy terenowym motocyklem po dachach wagonów towarowych pociągu zbliżającego się do mostu, by następnie przenieść się do kanionu rzeki i obserwować z dołu kolejową katastrofę. Przeskoki z serca akcji do odległej pozycji snajpera, przełączanie się pomiędzy pilotem śmigłowca a obsługą działka pokładowego... takich rzeczy się nie zapomina. Zwłaszcza, że misje z głównej linii fabularnej są zrobione z rozmachem, a nawet z przesadą jakiej nie powstydziłby się Quentin Tarantino. W jednej z misji pojawia sie nawet nawiązanie do akcji, jaka przeprowadził Ned Kelly - wyjście przeciwko masie sił policyjnych w ciężkich pancerzach. Każdą brawurową akcję poprzedza etap przygotowań. Najpierw planowanie, w którym mamy do wyboru dwie odmienne koncepcje przeprowadzenia skoku. Zwykle wybór jest pomiędzy akcją dyskretniejszą i bardziej hałaśliwą. Od tego zależy, jaki sprzęt trzeba zdobyć i kto będzie potrzebny oprócz głównych bohaterów. Hakerzy, kierowcy, strzelcy - wybieramy odpowiednie osoby z puli dostępnych fachowców (niektórych pomocników pozyskujemy w wyniku innych misji). Dobry spec życzy sobie większego udziału w łupie, więc jest pokusa, by wybrać kogoś tańszego. Zwłaszcza, że po każdej akcji pomocnikom rosną zdolności, a stawka pozostaje taka sama... Amator może jednak zaszkodzić przebiegowi misji, a nawet zginąć. Przy pierwszym przechodzeniu Grand Theft Auto V na pewno popełnicie sporo błędów na etapie planowania skoków... Kilka razy przewinęła się tu kwestia meta-warstwy Grand Theft Auto V. Do niej zaliczają się rozmaite funkcje usługi Social Club, strona Lifeinvadera w prawdziwym Internecie (daje zniżki na rozmaite usługi w świecie gry), no i słynna już aplikacja iFruit. Słynna, bo mimo zapewnień studia Rockstar, do chwili publikacji tej recenzji nie ukazała się jej wersja na coś innego niż sprzęt Apple. W ramach tego programu można zaś wygodnie podrasować sobie samochody jadąc do pracy czy słuchając wykładu, no i szkolić psa, którym opiekuje się Franklin. Bez tego nie ma sensu zabierać czworonoga na miasto, bo ma problemy z posłuszeństwem. Na dodatek tylko w pierwszym okresie działania aplikacji można było sobie zrobić własne, unikatowe tablice rejestracyjne... Jeśli idzie o opóźnienia i poślizgi, to lekką wtopę zaliczyła na starcie opcja Online. Zresztą do dzisiaj bywa z nią słabo, sporo osób ma problemy z grą. Z założenia to bomba: w wykreowanym na rzecz Grand Theft Auto V świecie umieszczamy swoją postać i współpracujemy lub konkurujemy z innymi graczami. Ścigamy się, kradniemy, zabijamy, gromadzimy kasę, na przykład spekulując na giełdzie, przy wydatnej pomocy swojego gangu. Postać tworzona jest poprzez... drzewo genealogiczne. Od tego zależą rysy twarzy i kolor skóry. Na razie lista możliwych akcji nie jest imponująca, ale Rockstar obiecuje regularne aktualizacje. Oby obietnice były lepiej spełnione, niż w wypadku iFrut... Swoja drogą, tylko w GTA Online można kupować domy. Cóż, bohaterowie Grand Theft Auto V za sprawą fabuły nie za bardzo mogą się przeprowadzać w dowolne miejsca. Za to dano im możliwość posiadania rozmaitych firm. Niestety biznesy te robią głównie za generatory misji dodatkowych, bo stopa zwrotu inwestycji jest tak żałosna, że pełnej amortyzacji trudno doczekać... Najlepiej ma tu Franklin, który jako jedyny może kupić warsztat samochodowy i firmę taksówkarską. Darmowe ulepszenia wszelkich bryczek i jazda taryfą za friko to cenne bonusy. Jak widać, inne studia tworzące gry mogą odsapnąć: ekipa z Rockstar nie stworzyła gry idealnej... ale było do tego piekielnie blisko. Blisko do perfekcji jest zwłaszcza oprawie audiowizualnej. Załączone filmiki nie oddają tego, bo ograniczenia naszego sprzętu nagrywającego w połaczeniu z kompresją YT nieco krzywdzą Grand Theft Auto V. Upchnąć tyle zaawansowanego kodu na leciwej maszynce, jaką jest przecież PlayStation 3, to majstersztyk.Wielki otwarty świat to wyzwanie programistyczne, a tu wszystko wygląda naprawdę świetnie. Do tego ta rozrzutność... Zaimplementowano na przykład genialną fizykę fal, a desz nie tylko nie przenika przez obiekty - on z czasem tworzy kałużem w których rozpryskują się kolejne krople. Karoseria samochodu rysuje się w czasie rzeczywistym i dokładnie w miejscu kolizji z innym obiektem. Piękne zachody i wschody słońca, efekt halo... przykłady można mnożyć. Kolejnym przykładem rozrzutności działającej na korzyść graczy, jest nagranie alternatywnych wersji tych samych dialogów, byśmy nie nudzili się powtarzając z jakiegoś powodu misję. Ogólnie aktorzy spisali się na medal, nie tylko trzej panowie od głównych ról. Ekipa z Rockstar zrobiła bardzo mądrze, nie promując się wielkimi gwiazdami. Zamiast tego dobrano aktorów najlepiej pasujących do roli. Porządnie swoją robotę wykonali ludzie nagrywający reklamy ze świata Grand Theft Auto V oraz ci, którzy wcielili się w prezenterów radiowych. Swoją drogą każda ze stacji - a jest ich mnóstwo - oferuje unikatowy materiał trwający ponad godzinę! Tym razem mocno postawiono na przeboje z naszego świata, a nie tylko na kawałki robione pod zamówienie studia. Czasem wychodzi to dziwnie, bo w piosence jest o Kalifornii i Hollywood, a przecież w tym świecie jest San Andreas i Vinewood... Ogólnie jednak osoby odpowiedzialne za selekcję utworów spisały się bardzo dobrze. Pora kończyć ten olbrzymi tekst. Nawet przy takiej objętości trudno pochylić się nad każdym aspektem zabawy - po prostu Grand Theft Auto V to moloch. Rockstar stawia wysoko poprzeczkę dla innych studiów robiących sanboksowe gry akcji. Po tej grze nic z owej półki nie będzie już smakowało tak samo. Kto ma konsolę i jeszcze nie kupił GTA V musi naprawić ten błąd. Kto konsoli nie ma, musi liczyć, że port na PC wyjdzie ekipie z R* lepiej niż ostatnio... |
|
Liczba wszystkich komentarzy: 0 | |