11:08 PM Linia Życia |
Linia Życia- Studenci medycyny chcą się dowiedzieć, co czuje człowiek w chwili śmierci klinicznej. Joel Schumacher znany jest szerszej publiczności jako reżyser, który z legendy Batmana zrobił kiczowate kino klasy B. Jego "Batman Forever" i "Batman i Robin" to najgorsze części z cyklu o człowieku-nietoperzu. Wygląda na to, że Schumacher nie do końca otrząsnął się z traumy, bo jego następne obrazy tonęły w mroku zapomnienia. Zanim jednak popełnił to straszliwe faux-pas, całkiem nieźle zamieszał w świecie filmowym lat 90. Wspomnieć warto genialny "Upadek" z rewelacyjnym Michaelem Douglasem czy "Klienta" z Susan Sarandon. W 1990 roku za jego sprawą do kin wszedł jeden z najlepszych thrillerów science fiction, "Linia życia", który do dziś zajmuje wysokie miejsce w rankingu swojego gatunku i który stał się inspiracją dla współczesnego kina fantasy. Pięcioro studentów medycyny postanawia przeprowadzić eksperyment o wdzięcznej nazwie "Jak wygląda życie po życiu". Książki i wywiady z pacjentami, którzy przeżyli bliskie spotkanie z kostuchą im nie wystarczą, muszą przekonać się na własnej skórze jak to jest nie żyć. Jak wprowadzić pomysł w życie? Wystarczy zaaplikować sobie zabieg wywołujący śmierć kliniczną i podrzemać parę chwil. W tym czasie jeden z kolegów będzie filmował, drugi opisywał przebieg doświadczenia, trzeci stał na czatach, czwarty pilnował aby klient na łóżku nie umarł naprawdę. Wszystko idzie zgodnie z planem, studenci "umierają" a po szybkiej reanimacji budzą się i opisują swoje wrażenia. Niby eksperyment się udał, a uczestnicy wyszli z niego cało, jednak nie wszystko jest takie jak było "przed". Na każdym z bohaterów podróż w zaświaty odcisnęła "ślad". Szybko przekonują się, że igranie z śmiercią i balansowanie między nią a życiem nigdy nie pozostaje wolne od konsekwencji. Oglądając "Linię życia", ma się wrażenie, że reżyser inspirował się słowami mistrza Hitchcocka, że film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć. Od pierwszych minut filmu Schumachera wchodzimy w klimat grozy. Przybliżają nam to kadry autorstwa Jana De Bonta, szpital, w którym pracują studenci, wyglądem przypominający placówką dla "normalnych inaczej", sale operacyjne, które nie różnią się wystrojem od kostnicy, wnętrza mieszkań głównych bohaterów, zwłaszcza Nelsona, którego apartament mógłby spokojnie zaspokoić Królową Śniegu. Całość dopełnia oniryczny klimat filmu, senne obrazy i omamy ludzkiej wyobraźni, które nawiedzają głównych bohaterów. Intrygująca w "Linii życia" jest sama fabuła. Mamy tu ambitnych i kreatywnych studentów, trochę znudzonych akademickim życiem i infantylnością studenckich imprez. Wszyscy tworzą swoisty teatr osobowości. Nelson (Kiefer Sutherland) pomysłodawca i lider grupy, dla którego eksperyment to kolejny stopień w edukacji i który dla osiągnięcia celu jest gotów iść po trupach, manipulując resztę kolegów, Rachel (Julia Roberts), zahukana i przestraszona studentka bojąca się własnego cienia, sceptyczka i przeciwniczka idei Nelsona, jednak w końcu ulega i poddaje się wspólnemu doświadczeniu, Joe (William Baldwin) – seksoholik pragnący sławy, David (Kevin Bacon) – buntownik bez powodu oraz Randy (Oliver Platt) – poeta i kronikarz eksperymentu. Dzieli ich wiele, łączy jedno – pasja. I właśnie pasja staje się przyczyną ich zguby. To, co początkowo wydaje się niewinną zabawą, szybko przeradza się w koszmar. Bohaterowie dreszczowca Schumachera szybko tracą kontrolę nad eksperymentem, chęć przeżycia tego, co kolega staje się dla nich tym, czym heroina dla narkomana. Znamienne są słowa jednego z piątki przyjaciół "Nie po to szedłem na medycynę, aby mordować kolegów, nawet tych najbardziej pomylonych". Ich idea przestaje mieć znaczenie naukowe, a staje się obsesją obłąkanych nastolatków. Schumacher w głównych rolach obsadził przyszłych wyjadaczy Hollywood. Dla Roberts, Sutherlanda, Bacona, Baldwina i Platta udział w filmie science fiction stał się poniekąd trampoliną do kariery. Wtedy młodzi i niedoświadczeni idealnie wcielili się w role ambitnych naukowców, odtwarzane przez nich postacie to kwintesencja ambicji, pewności siebie, pychy, zarozumialstwa – wszystkich tych cech, które charakteryzuje młodość. Dziś oczywiście thriller pana, który namówił (o zgrozo!) Clooneya do założenia czarnego lateksu, nie przeraża, współczesna widownia oczekuje więcej od dreszczowca niż ta w latach 90. Jednak oglądając film Schumachera, ma się wrażenie, że nie "strasznymi scenami" rodem z koszmaru sennego reżyser chciał nas przestraszyć. "Linia życia" to przestroga, ostrzeżenie, że "igranie z naturą" nie popłaca, a śmierć nie jest w rękach człowieka, lecz Boga. |
|
Liczba wszystkich komentarzy: 0 | |