10:36 PM Świat Mai Lidii Kossakowskiej 3 |
Pojawia się u Johna Miltona w Raju utraconym. Victor Hugo w Pracownikach morza uważa Beliala za ambasadora Piekła w Turcji. Belial (Beliar) został przedstawiony także w powieści Błędy Jakuba Małeckiego: jako starzec, okazujący się potem szatanem. Jako przykład kwintesencji zła jest przedstawiany w dziełach Thomasa Manna i Aldousa Huxleya. Jako wcielenie zła pojawia się w książce Boża inwazja Philipa Kindreda Dicka. Pojawia się również w książce Umberta Eco Imię róży, powołuje się na niego Remigiusz z Varagine. Nic dziwnego, że demon ten pojawił się u Kossakowskiej i to jego akcja promocyjna werbowała demony Goecji. Poza tym Królestwo mogło liczyć na kawalerię Głębi, odziały Lucyfera, Azazela (Galla, które już przywoływałem), Asmodeusza i najemników Mefistofelesa, a także na Kruków (Herap Serapiel). Armia, która zjeżdżała do Królestwa budziła strach, wręcz powiedziałbym przerażenie zwykłych Skrzydlatych: polityka i wojna są czymś niezrozumiałym i obcym dla zwykłych obywateli... Trwają przygotowania do bitwy. Na początku widzimy Azazela i Asmodeusza ogladającego Wielkie Galla. Galla miały płaskie pyski z ostrymi klami, wymalowane na czerwono dość niechlujnie w niezrozumiałe znaki i symbole. Nie rozróżniały „dobra” i „zła”, po prostu służyły silniejszemu. Nie znały bólu, głodu czy pragnienia. Były oddziałem doskonałym. Następnie Faleg- pan Wojny (anioł rządzący Planetą Mars, jest to jeden z Książąt Niebiańskich, w „Siewcy Wiatru” dowodzi piechotą) wizytuje piechotę. Nie czuje jednak euforii wojennej, co może uchodzić za paradoks. Inaczej jest w przypadku Baala Chanana, dwowódcy Kruków. Demon chciał krwi... on to po prostu uwielbiał, a wojna dawała mu tą satysfakcję. Za szkolenie mięsa armatniegio był odpowiedzialny Azariusz- dekurion (w rzymskiej armii dowódca dziesięcioosobowego oddziału) w Legii Cierni. Razjel natomiast przygotowuje do obrony magów. Nie ma w tym nic dzinego, gdyż był on Księciem Magów- Księciem Tajemnic. Magów było około czterdziestu. Jest to liczba uznana za magiczną, Oznacza oczekiwanie, przygotowanie (np. Wielki Post, czyli przygotowanie do największych świąt chrześcijaństwa trwa czterdzieści dni), odriodzenie lub oczyszczenie, zakończenie zmian. Nic, zatem dziwnego, że w powiesci, w której aż huczy od numerologii znaczenie tak ważnej liczby musi się pojawić (tym bardziej, że liczba 24- harmonijnej równowagi, która pojawiła się u Sapkowskiego podczas bitwy pod Soddem tu nie pasowała, przynajmniej moim zdaniem). „Nie wolno nam nosić ochronnych talizmanów ani obłożyć się zaklęciami ochronnymi, gdyż tym razem musimy przyjąć na siebie całą moc Cienia, żeby ochronić i odciążyć innych. My magowie zasłaniamy ich tarczą...” [8]- te słowa wyjaśniają całą koncepcję urzycia magii w Ostatecznej Bitwie z Antykreatorem. Ignisis Inflexibilis przewodzi Salamandorm. Pod broń zostały powołane też Anioły Zamętu z Afem, Chamą, Herboną i Ksopgielem. Wreszcie ten czas nadszedł... nadszedł czas wojny, Siewca zaczął się włamywać do Królestwa. Model walki, który stosuje Kossakowska w swojej książce przypomina mi strukturę gier bitewnych. Gry bitewne to odmiana standardowych gier planszowych. Gracze dysponują określoną liczbą różnych jednostek. Rozgrywka dzieli się na tury, w trakcie których gracze w ustalonej kolejności wykonują ruchy. Każdy rodzaj jednostki dysponuje odmiennymi atrybutami, takimi jak szybkość poruszania się (zależy od niej zazwyczaj odległość ruchu), szansa obrony, szansa na atak oraz obrażenia. Kwestie losowe rozstrzygane są za pomocą przypisanego do danej gry rodzaju kostek. W niektórych grach poszczególne postacie tego samego rodzaju różnią się umiejętnościami, zdobywanymi w trakcie walki. Pisarka od razu podaje czytelnikowi informację, że najważniejszym działaniem wojennym jest obrona Bram. Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że wynik tej bitwy był niepewny... Tak, zdaję sobie sprawę, że klasyczna baśń pokazująca „walkę dobra ze złem” zakłada, że „dobro” zawsze zwycięża... Ale z drugiej strony można zadać sobie pytanie: „Czy anioły Kossakowskiej są dobre?”- są przecież takie ludzkie, targane emocjami, są słabe i znajdują się tak daleko od Boga, że ze swoją świętością mają mało co wspólnego. Czy Antykreatora nie mógł opętać Cień- w końcu Siewca jest tożsamy z Bogiem... Zresztą takie pomysł pojawia się w „Zbieraczu Burz”. Akcja powieści osadzona jest w tym samym miejscu i rozpoczyna się kilka tygodni po zakończeniu Siewcy Wiatru. Starcie z Antykreatorem oraz zniknięcie ukochanej Hiji odcisnęło na psychice Daimona Freya nieusuwalne znamię. Samowolnie, nie informując nikogo o swoich zamiarach, opuszcza Królestwo, w odległych Sferach Poza Czasem starając się znaleźć ukojenie w walkach gladiatorów. Podczas starcia z Lokim ponownie budzi się w nim jednak Abbadon, a głos Pana wydaje mu rozkaz tak niepojęty, iż nawet najbliżsi przyjaciele Daimona zaczynają wątpić w jego poczytalność. Czy Pan mógłby zniszczyć to, co umiłował najbardziej? Czyżby Burzyciel Światów oszalał? A może został opętany przez Cień? Przyznać trzeba, że fabuła kolejnej części przygód niekonwencjonalnych archaniołów, choć nie jest szczególnie wybitna, jeśli tylko dać jej szansę, naprawdę potrafi wciągnąć. Akcja pędzi na łeb na szyję, przed oczami przewijając nam obrazy toczonego grzechem pychy Królestwa Niebieskiego, ogarniętej chaosem Głębi (choć to akurat nic nowego) oraz brudnej i znacznie bardziej ponurej niż w poprzednich częściach Ziemi. Zresztą cały świat ukazany w Zbieraczu Burz jest znacznie poważniejszy i mroczniejszy niż do tej pory – choć już w Siewcy Wiatru aniołowie dalecy byli od ideału (czego najlepszym przykładem jest demiurg Jaldabaot), ich występki ukazywane były z drobnym przymrużeniem oka i usprawiedliwieniem. W końcu to armia, tudzież polityka. Tym razem, gdy mamy okazję oglądać go oczami przygarbionego w uniżonym pokłonie przedstawiciela najpośledniejszych aniołów, widzimy wyraźnie jak wygląda Niebo, w którym zabrakło Boga. Zaliczam to autorce zdecydowanie na plus – choć rażą mnie ukazywane poważnie aż do przesady światy fantasy, to Siewca... wydawał mi się miejscami nieco zbyt infantylny. Tym razem, na szczęście, tego nie ma. Gdy jakiś czas temu evilmg recenzował Siewcę Wiatru, największym zarzutem jaki postawił pod jego adresem, była dość niewprawnie poprowadzona intryga polityczna, z niemal natychmiastowym odsłonięciem wszystkich kart, zepchnięta szybko na margines przez czystą akcję. Tych wszystkich, którzy uważali, że wątki polityczne były Siewcy... niepotrzebne i zaniżały jego poziom, śpieszę uspokoić – tym razem Kossakowska postawiła na czystą akcję. Niestety, nie jestem do końca przekonany, czy wyszło to powieści na dobre – z pewnością czyta się ją bardzo szybko, wartka akcja nie pozwala odejść od książki do samego końca, jednak podczas lektury czuć wyraźnie pewien niedosyt: miejscami działania bohaterów wydawały mi się nielogiczne, tak jakby Kossakowska chciała jak najszybciej uraczyć nas kolejnym pojedynkiem, nie bardzo przejmując się wyjaśnianiem motywacji bohaterów. Gdyby autorka poświęciła choćby kilkanaście stron więcej na ściślejsze powiązanie ze sobą poruszonych wątków, mógłbym przymknąć na to oko. Można by wybaczyć takie niedociągnięcia początkującemu pisarzowi, jednak nie autorce tej klasy co Maja Lidia Kossakowska. Zarówno Siewca Wiatru jak i, na tyle na ile mogę sięgnąć pamięcią, Żarna Niebios pozbawione były takiej nielogiczności. Duży krok w tył. W parze ze spłyceniem fabuły idzie również spłycenie profili głównych bohaterów – mający uchodzić za szalonego i ogarniętego zazdrością Michał aż do ostatniego rozdziału zachowuje się raczej jak kapryśne dziecko; sztuczny jest, teoretycznie przechodzący załamanie nerwowe, Razjel; Dżibril i Lampka, choć niby nie zmienili się przez ostatnie lata, również stracili coś z dawnych siebie. Najbardziej żal jest w tym miejscu Daimona – być może Destruktor nie był dotąd najbardziej skomplikowaną postacią literatury fantasy, jednak posiadał w sobie coś, czym potrafił zjednać sobie czytelników (a przynajmniej mnie). Odrobinę niekonformistyczny, zdystansowany wobec świata, czasami ironiczny, momentami wręcz śmiertelnie poważny, targany rozterkami, naprawdę mógł się podobać. W Zbieraczu Burz niewiele już z tego pozostało. Abbadon brnie przez kolejne strony powieści po trupach, bardzo przypominając mi Sylvestra Stallone w kolejnych częściach Rambo. Jedyny moment, kiedy możemy dostrzec dawnego Daimona, to krótka (niestety – nad wyraz sztuczna) rozmowa z ukochaną Hiją. Żeby nie było, że Zbieracz Burz jest aż tak złą książką, wskazać należy teraz kilka jego plusów. Przede wszystkim, choć żal mam do autorki, że w natłoku wszelkiej maści pojedynków gubiła momentami logikę działań postaci, to trzeba oddać jej sprawiedliwość i przyznać, iż wszystkie starcia stoją na naprawdę wysokim poziomie. Jeśli ktoś szuka licznych strzelanin i pościgów, nie znajdzie chyba wśród ostatnimi czasy wydawanej polskiej fantastyki lepszej pozycji niźli nowa książka Kossakowskiej. Po drugie – pomimo zmian jakie dotknęły bohaterów, to nadal ten sam, równie (a może nawet jeszcze bardziej) urzekający świat aniołów i demonów, zmagających się z typowo ludzkimi problemami i troskami. Po trzecie wreszcie, przy ocenie końcowej wziąć należy pod uwagę, że jest to dopiero tom pierwszy nowej powieści. Chociaż Kossakowska bazuje na dawnym pomyśle i wydarzeniach, to należy się liczyć z tym, że jest to dopiero wstęp do większej całości. Być może tom drugi będzie nie tylko lepszy od obecnie recenzowanego, ale nawet sprawi, że to co teraz razi, zaświeci nowym blaskiem. Zbieracz Burz, choć nie jest pozycją wybitną, jest z pewnością godzien polecenia wszystkim tym, którzy szukają w literaturze fantastycznej przede wszystkim akcji, na plan dalszy spychając rozterki bohaterów. Ci, którzy zakochali się w świecie Obrońców Królestwa, Żaren Niebios oraz Siewcy Wiatru, mogą czuć się odrobinę rozczarowani, uważam jednak, że również powinni sięgnąć po nową książkę Kossakowskiej. To w końcu nadal świat, który tak bardzo lubią. Tym, którzy dotąd nie mieli do czynienia z Cyklem anielskim, zachęcałbym raczej do sięgnięcia po wcześniejsze jego części i wstrzymanie się z lekturą Zbieracza... do momentu wydania ostatniego, jak sądzę, tomu. Jest spora szansa, że spodoba się Wam on wtedy znacznie bardziej, niż mógłby w chwili obecnej.
„Zbieracz Burz” pomyślany jest jako powieść dwutomowa. Jeżeli na karku niesiesz miliony lat doświadczeń oraz największe tajemnice Królestwa i Głębi, to nie może być ci lekko. Jeśli wiesz, że Pan odszedł wieki temu na bezterminowe wakacje do miejsca tak odległego, że nawet ty nie potrafisz tam dotrzeć, to masz prawo odczuwać zwątpienie. Ale jeśli ów Pan najwyraźniej oszalał i wydaje rozkaz zniszczenia Ziemi, a tak się głupio składa, że jako Anioł Zagłady jesteś jedynym narzędziem zdolnym spełnić wolę Jasności, to chyba naprawdę nie może być gorzej... A jednak może. Jeśli nazywasz się Daimon Frey, Abbadon, Tańczący na Zgliszczach, Burzyciel Światów, zaś Stwórca nakazał ci unicestwić swe największe dzieło, natomiast twoi przyjaciele, z którymi przez milenia walczyłeś, knułeś, spiskowałeś i wzajemnie nadstawiałeś karku stwierdzają, że jesteś szalony i gotowi są na najpodlejszą zdradę byle tylko powstrzymać cię przed spełnieniem woli Pana (na co i tak nie masz ochoty), to masz prawo czuć się jak główny bohater drugiej części „Zbieracza Burz”. Maja Lidia Kossakowska na początku maja tego roku zaprezentowała nam kolejną powieść z „anielskiej serii”, tak popularnej i cenionej przede wszystkim dzięki „Siewcy Wiatru”. Pierwszy tom „Zbieracza Burz” okazał się równie frapującą, wciągającą i świetnie napisaną historią. Czymś zupełnie normalnym jest zatem obawa o poziom jej kontynuacji, stanowiącej jednocześnie zwieńczenie całości. Niepokój ten może dodatkowo podsycić fakt, że tom drugi pojawił się na sklepowych półkach zaledwie kilka dni temu, czyli zanim jeszcze w księgarniach wyczerpał się zapas pierwszego "Zbieracza Burz". Jak zatem wygląda powieść, której zarys przedstawiłem w powyższym krótkim wstępie? Dobrze, a nawet bardzo dobrze. Licząca ponad czterysta stron książka podejmuje wątki wstrzymane na ostatnich stronach poprzedniej części. Co stało się z Freyem? Jak bardzo oszalał Michael i co z tego wyniknie? Czy Lampka poradzi sobie bez Zgniłego Chłopca, czy też może Głębię diabli wezmą, a wraz z uwolnieniem Apolyona całe Uniwersum? Jakie decyzje podejmą Gabriel i Razjel? Te wątki stanowią główną oś akcji, choć pojawi się kilka pobocznych. Wojna tajnych wywiadów, romantyczne rozterki Asmodeusza, oszałamiająco okrutna prawda o dawnych opiekunach odkryta przez Hiję - jest tego sporo, ale nie przytłaczająco dużo. „Zbieracz Burz” w drugim tomie nabiera innego charakteru i tempa. Akcja albo pędzi na łeb na szyję, albo przez chwilę czeka w spokojnym zawieszeniu na właściwy moment, by osiągnąć apogeum. Nie pomyślcie jednak, że czeka na was chaotyczna sieczka przerywana załamującą nudą. Autorka po prostu podzieliła swe dzieło na dwa tempa – zajmujących, sensacyjnych konfrontacji i dialogów oraz dających chwilę wytchnienia podrozdziałów, pozornie niezwiązanych z wartkim nurtem pierwszoplanowych wydarzeń. Uprośćmy teraz recenzję, sprowadzając ogólną ocenę do najważniejszej kwestii – czy tom drugi jest gorszy od pierwszego? Nie, co więcej, jest przynajmniej tak samo dobry. Kossakowska poradziła sobie z rozwinięciem i zakończeniem wszystkiego, co nakreśliła w części poprzedniej, a także z umiejętną modyfikacją i nawiązaniem do elementów znanych nam z „Siewcy Wiatru”. Jeśli w recenzji powieści z maja 2010 pisałem o ciekawych przemianach, jakich doznają dobrze nam znani bohaterowie, to w książce sprzed tygodnia zostały one konsekwentnie rozbudowane. „Zbieracz Burz – tom 2” nie stracił na inteligencji, pomysłowości i warsztacie pisarskim, choć nastrój opowieści zmienił się. Więcej tu złożonych, barwnych opisów, dotyczących przede wszystkim wewnętrznych monologów i przemyśleń najważniejszych postaci, więcej też monumentalnych, epickich potyczek, magii i tajemnic. Jeśli jednak zapytacie mnie, czy ta część jest lepsza od pierwszej (albo od „Siewcy Wiatru”), nie będę umiał udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Mamy tu nieco inny charakter, konstrukcję, ilość istotnych elementów i detali, odmienny jest także sposób ich przedstawienia. Osobiście nie przyznałbym drugiemu „Zbieraczowi Burz” pierwszego miejsca wśród całej sagi, ale to już oceńcie sami (i nie próbujcie nawet zastanawiać się czy warto!). Gdybym miał się koniecznie do czegoś przyczepić, byłby to zupełnie poboczny i epizodyczny wątek Hiji, dawnej ukochanej Anioła Zagłady. Choć sam motyw odkrywania przez nią prawdy o rytuale Razjela, dzięki któremu wyrwano ją z Niebytu, o rzeczywistych intencjach jej dawnych opiekunów i zdradzie, której mimowolnie dopuściła się na Daimonie, jest niczego sobie, to w świetle całości książki okazuje się wyrwany z kontekstu i dziwnie niedopowiedziany. Niemniej to tylko nieistotny detal, który nie pozwala na nazwanie powieści Kossakowskiej idealną i doskonałą, ale w żaden sposób nie powinien rzutować na waszą motywację do sięgnięcia po jej dzieło. Jeśli macie za sobą pierwszą część „Zbieracza Burz”, tom drugi jest dla was lekturą obowiązkową, która naprawdę nie powinna was zawieść. Jeżeli zaś tom numer jeden (lub też – Boże broń! - „Siewca Wiatru”) nadal pozostaje wam nieznany, pędźcie co sił do sklepu nadrobić zaległości, bo recenzowana tu książka jest tego warta. Na pierwszy obraz bitwy wysuwa się nam obrona magiczna dowodzona przez Razjela. Nie wszyscy aniołowie wytrzymują moc Cienia. Jeden z magów imieniem Eratiel, wręcz mdleje pod wpływem działań Antykreatora. Razjel jednak pomaga mu wstać i pozbierać się- zmusza go wręcz do pozbierania się... No cóż magiczna blokada musi działać bez zarzutu, gdyż to właśnie ona, o czym mówiłem wcześniej ma wspomagać pozostałych Obrońców Królestwa. Następnie Algivius i Zazal na rozkaz Razjela mieli zamrozić dym. Niestety trochę za późno było na reakcję, gdyż śluz, a w zasadzie kwas zdążył już porazić część aniołów. Następnie przyszedł czas na kawalerię. „Ze szczeliny wysypywała się teraz kawaleria Cienia, jeźdźcy odziani w łuskowate pancerze, dosiadający wierzchowców podobnych do smoków, czy pokracznych morskich koników. Wąskie łby o ogromnych wodnistych oczach, pokrywały niezliczone rogowe wypustki, szyje i tułowia osłaniały wielkie tarczowate łuski, zachodzące na siebie niczym segmenty. Smoczy ogon kończył się kostną naroślą, przypominającą młot. Łapy były pazurzaste jak u ptaków. Jeźdźcy dzierżyli miecze i krótkie lance…” [9]. Na jej przeciw wyszły oczywiście Zastępy Michała z bojowymi okrzykami: „PARASIM”, a także Jazda Lucyfera z okrykiem „LUCIFERIOS”. Zawołania bojowe, a także pieśni są dość popularnym elementem bitew. Z tradycji polskiej wojskowości znana jest np. „Bogurodzica” śpiewana przez rycerstwo polskie pod Grunwaldem, znane są też zawołania szkockie. Zawołanie bojowe klanów szkockich inaczej War Cry (ang. – slogan z gael sluagh-ghairm ,wym.slogorn) to krótkie hasło identyfikujące i zwołujące członków klanu, głównie na polu bitwy. Oczywiście nie można zapomnieć również o Aniołach Miecza- Szarańczy, którą znów dowodził Kamael. To oni towarzyszyli i ochraniali Daimona Freya- Abaddona. Zwracam tu uwagę, że głębiański lampart bojowy- wieszchowiec Kamaela budził podziw. Następnie przyszedł czas na walkę machin oblężniczych. Machina oblężnicza to urządzenie służące do niszczenia lub przełamywania umocnień i fortyfikacji. Człowiek szybko nauczył się chronić swoje osiedla odpowiednimi fortyfikacjami – początkowo były to drewniane palisady, później, kamienne mury. Równolegle udoskonalano metody zdobywania tych fortyfikacji. Stosowano wysokie, wyposażane w drabiny wieże na kołach, które mogły bezpiecznie zbliżyć się do murów, umożliwiając bezpośredni atak na siły obrońców. Mobilne tarany służyły do rozbijania zamkowych bram. Katapulty i balisty miotały w stronę obrońców strzały, głazy lub płonące pociski. Machiny wojenne to natomiast grupa machin służących celom wojskowym, stosowana szczególnie w okresie starożytności i średniowiecza, służąca zarówno oblegającym i oblężonym, a także w czasie walk w otwartym polu czy na morzu. W powieści funkcję taką pełnią Chajot (odpowiadające ciężarem ciężkim czołgom) i Trony- machiny bojowe. Poza tym chciałbym przypomnieć, że jednostki te o czym już mówiłem są też żywymi istotami. Na polu bitwy zabrakło dżinów Pistis Sophii. Bez wątpienia nasi przyjaciele zdali sobie sprawę, że potężny eon, dawczyni wiedzi i talentu zdradził ich. Wojna Archaniołów nie była wojną podobnych Jaldabaotowi- Wielkim Achrontom, których czas w Królestwie minął. Wsparcie przyniósł, natomiast Samael. Wiązało się to z pojęciem Dzikiego Gonu: „Na wskroś przez niebo pędził dziki, szalony orszak. Na przedzie na rumaku czerwonym jak krew, gnał Samael. Był bez hełmu, a włosy powiewały mu niczym płomień. Wiódł za sobą dziwaczną zbieraninę. Demony na smokach, aniołów, którym nikt przy zdrowych zmysłach nie pozwolił przekroczyć Bram Królestwa, dosiadających koni lub bestii, dżinny na gryfach, istoty ze Sfer Poza Czasem i, na litość Pańską, zwykłe upiory, kilka strzyg, a nawet jednego wilkołaka...”[10]. Banda Samaela wydawała się początkowo łatwym kąskiem do połknięcia, ale odział byłego archanioła- anarchisty okazał się być niezastąpiony w boju. Wykonał kilka udanych zwrotów unikając zielonego jadu bestii Cienia. Oczywiście na czele jechał Ryży Hultaj wykrzykując anarchistyczne i niecenzuralne zwroty... Koleknego wsparcia udzielił archaniołom Izrafiel- archanioł muzyki. Praktycznie Gabriel w ogóle o nim zapomniał. A anioły z tąbami rodem z apokalipsy stanowiłty nie lada gratkę. Izrafiel wykonał „Black and bleu”(album The Rolling Stones), „Aunt Hagar’s Blues”(przebój Louisa Amstronga) i „Tiger Rag” (standard jazzowy) i kilka innych jazzowych standardów. Jazz to gatunek muzyczny, który powstał w początkach XX wieku na południu Stanów Zjednoczonych w Nowym Orleanie jako połączenie muzyki zachodnioafrykańskiej i europejsko-amerykańskiej. Stanowi połączenie muzyki ludowej, artystycznej i rozrywkowej. Jazz charakteryzuje się rytmem synkopowanym, a także dużą dowolnością interpretacyjną i aranżacyjną oraz tendencją do improwizacji. Miało to związek z faktem, iż pierwszymi twórcami tego gatunku byli przeważnie nie znający nut potomkowie niewolników. Według niektórych muzykologów jazz jest raczej formą interpretacji niż stylem muzycznym. Ryk trąb był tak potężny, że poraził żołnierzy Cienia i nawet Obrońców... Kto nie wierzy nich zajrzy do „Apokalipsy św. Jana”, z tego źródła dowie się co potrafi anioł z trąbą... Całego dzieła dokończył Daimon Frey, to on w momencie gdy zbudził się w nim Destruktor, Burzyciel Światów, Abaddon stoczył walkę z Antykreatorem i pokonał go... Maja Lidia Kossakowska wraca do tematu anielskiego w opowiadaniach. „Obrońcy Królestwa” Maji Lidii Kossakowskiej to zbiór opowiadań o aniołach i demonach zamieszkujących Niebo, Limbo i Piekło. Wizje zaświatów fascynowały i pobudzały wyobraźnię pisarzy od wieków. Anioły i anioły upadłe pojawiały się nie tylko na kartach powieści ale i w pracach naukowych, dziełach filozofów i teologów. Anioły Maji Kossakowskiej to Świetliści i Mroczni, Archaniołowe i Upadli Książęta Otchłani - wszyscy równie przerażający, potężni i .. piękni, o lawendowych, złotych, zielonych włosach, turkusowych, srebrnych, czy czarnych oczach - obrońcy Królestwa. Nie sposób odmówić swego rodzaju oryginalności temu wizerunkowi, choć bez wątpienia przywodzi na myśl wiele filmowych czy komiksowych skojarzeń. Kontrast jest zresztą w tym zbiorze jedną z najbardziej rzucających się w oczy rzeczy. Statyczne opisy wyglądu aniołów przerywają co rusz fabułę, można niemal odnieść wrażenie, że są w nią wplecione w jakiś nieudolny sposób. Patos przeciwstawia się prostocie na każdej niemal stronie. Wzniosłe anioły posługują się potoczną mową z elementami wulgaryzmów. Autorka stara się zarysować jakoś osobowości kilkunastu postaci trudno jednak dostrzec między nimi różnice, a nawet zapamiętać wygląd. Zbiór opowiadań „Żarna Niebios” to w rzeczywistości wznowienie wydanych w 2003 roku „Obrońców Królestwa” (wyd. Runa). Fabryka Słów poddała antologię liftingowi, przywdziewając ją w ładną okładkę i dodając sporo świetnych ilustracji w wykonaniu Grzegorza Krysińskiego – ale to właściwie już wszystko. W zbiorze znalazły się tylko dwa nowe (choć i tak wcześniej publikowane) opowiadania: „Gringo”, pochodzące z drugiego tomu antologii „A.D. XIII”, oraz „Żarna niebios” ze zbioru „Zajdel 2002”. Jednym słowem, nie mamy do czynienia z niczym nowym. Znajdują się tu teksty z różnych okresów twórczości Kossakowskiej, przez co antologia staje się nierówna. Może zamiast napawać się sukcesem, warto by pomyśleć nad czymś nowym, świeżym i odkrywczym? Bo „Żarna Niebios” nie rzucają nowego światła na świat znany nam z „Siewcy Wiatru” czy „Zakonu Krańca Świata”. Mimo wszystko, dla osób nie mających wcześniej styczności z twórczością Kossakowskiej będzie to smakowity kąsek. Opowiadania, pomimo iż są lekko nierówne, i tak robią wrażenie. Szczególnie warto zwrócić uwagę na świetne, dowcipne dialogi i barwne, szczegółowe opisy Królestwa oraz Głębi. Z książki można dowiedzieć się wiele o życiu zwykłych aniołów i demonów; ich arystokracji, zwyczajach i prawidłach budujących świat. Pan odszedł, pozostawiając swe zastępy. Zabrał ze sobą tylko najbliższych i najważniejszych aniołów – to główna oś intrygi, na której osadzona jest większość opowiadań „Żaren Niebios”. Archaniołowie, zmuszeni do utrzymania w tajemnicy wieści o zniknięciu Najjaśniejszego, zawierają pakt z Lucyferem i jego świtą. Pierwszym opowiadaniem zbioru jest „Światło w tunelu”. Patrząc oczami dopiero co zmarłego człowieka, zapoznajemy się z podstawami świata. Przemierzamy Limbo, które jest łudząco podobne do Ziemi, a także możemy obejrzeć pierwsze kręgi Królestwa. Dowiadujemy się, że Świetliści i Głębianie spotykają się w tych samych spelunach, ćpają, kradną, zabijają się nawzajem, umierają i są bardzo do siebie podobni. Wstrząsająca prawda o zaświatach. Kolejnym opowiadaniem są „Dopuszczalne straty”, stanowiące zawiązanie fabuły do kolejnych kilku tekstów oraz bestsellerowego „Siewcy Wiatru”. Poznajemy tu mechanizmy rządzące Królestwem, jego wyższymi kręgami. To w tym opowiadaniu dowiadujemy się, że Najjaśniejszy opuścił Niebo, pozostawiając aniołów samym sobie. „Sól na pastwiskach niebieskich” to genialne, bardzo wzruszające opowiadanie o aniele, który pokochał ludzką kobietę. Jest to debiut autorki, a jednocześnie jedno z lepszych opowiadań w zbiorze. Ukazuje brutalne realia z życia aniołów niskiej rangi. „Zobaczyć czerwień” z kolei zapoznaje nas z życiem Głębiańskiej arystokracji, do cna zepsutej i dekadenckiej. Jednocześnie pokazuje ludzkie oblicza demonów, ich rozterki, próby poszukiwania idealnej miłości. W sumie nie taki diabeł straszny, jak go malują. Można by nawet polubić Lucyfera, zwanego przez nieżyczliwych Lampką, czy Asmodeusza – Zgniłego Chłopca. W „Koszu na śmierci” bohater zostaje postawiony przed trudnym wyborem: czy przyjąć kuszącą propozycję Daimona Freya i zostać nowym Aniołem Zagłady? Takiej propozycji się wszak nie odrzuca. Czytając „Smugę Krwi” dowiadujemy się z kolei czegoś o niższych rangą demonach, o okrutnym świecie Głębi i jego mieszkańcach. Demony nie są pozbawione uczuć, a zdrada, zawód i rany bolą je tak samo jak nas. W tym opowiadaniu można niemal zapomnieć, że mamy do czynienia z angel fantasy. To opowieść o przyjaźni i zdradzie. Litości i okrucieństwie. Wstrząsająca mieszanka. Tytułowe „Żarna Niebios” to kontynuacja opowiadania „Dopuszczalne straty”. Opowiada o losach koalicji zawartej pomiędzy Królestwem a Głębią. Pomiędzy ten spisek wpleciony został wątek ni to żywej, ni martwej dziewczyny zwiedzającej zaświaty pod przewodnictwem anioła Burzy Gradowej. Każdy z nas ma swojego anioła stróża, a jacy oni są, dowiadujemy się z „Wieży zapałek”. Poznajemy także rozterki moralne anioła służbisty i wycofanego z czynnej służby anioła komandosa. Obserwujemy rodzącą się między nimi przyjaźń, ale także dobrze widzimy dzielące ich różnice. Tekst lekko moralizatorski i w sumie całkiem przyjemny. Co może się stać, gdy wezwiemy demona, przeczytamy w opowiadaniu „Gringo”. To zaskakująca historia: nawet diabeł, który nie zna umiaru i zawsze mu coś nie wychodzi, może przypadkiem zrobić coś dobrego. Dobrze napisana, lekka opowiastka. Ostatnim tekstem w antologii jest „Beznogi tancerz” – zdecydowanie najlepsze opowiadanie całego zbioru. Mamy tu do czynienia z wydarzeniami z początku istnienia Królestwa, a także poznajemy wielu bohaterów, którzy w przyszłości będą pełnić ważne dla fabuły funkcje. Opowieść ta powinna być raczej wprowadzeniem do całego zbioru. Podsumowując, „Żarna Niebios” to ciekawy zbiór dla nowicjuszy w świecie kreowanym przez Kossakowską. Ci jednak, którzy znają jej inne książki lub posiadają „Obrońców Królestwa”, mogą ją sobie spokojnie odpuścić. Pozostałym radzę szybko zaopatrzyć się w tę pozycję i cieszyć się każdym anielskim (bądź demonicznym) słowem. Książka jest świetna, choć, jak wspominałem, nie wnosząca nic nowego. |
|
Liczba wszystkich komentarzy: 0 | |