Główna » 2015 » Luty » 7 » Siewca Wiatru
9:19 PM
Siewca Wiatru

Siewca Wiatru”- Nie oszukujmy się – pozycję w świecie literatury fantastycznej mamy doprawdy wysoką. Polacy bowiem piszą naprawdę ciekawe książki, a pomysły wylewają się z nich nieraz strumieniami. Trafiają się również przypadki szczególne, tzw. „rodzynki”, które powodują niezłe zamieszanie na rynku. Do takich „rodzynków” należy między innymi Maja Lidia Kossakowska[http://rockmetal-nibyl.ucoz.pl/blog/maja_lidia_kossakowska_pisarka/2015-02-07-1189], twórczyni opisywanego przeze mnie „Siewcy Wiatru”.

Sięgając wstecz pamięcią aż do dnia zakupu, śmiem stwierdzić, że miałem koszmarny dzień. Po ciężkim (doprawdy ciężkim) dniu nauki wyruszyłem w kierunku jednego z wielu krakowskich Empików, w poszukiwaniu dużej dawki fantastyki w wydaniu książkowym – najlepszego sposobu na rozerwanie się po ciężkim dniu, a trzeba przyznać, że jestem niewiarygodnie wybredny. Zanim dokonam zakupu, przegrzebuję, przekopuję, pięć razy przeglądam każdą z pozycji. W tym wypadku było jednak inaczej – owszem, przynajmniej godzinę w owej księgarni spędziłem, ale po przeczytaniu „zajawki” „Siewcy Wiatru” od razu mnie coś tchnęło. Tak, to dokładnie to coś, czego szukałem: ciekawa tematyka, fantastyczne podejście do tematu, oryginalna fabuła i cięty humor. Do tego anioły przedstawione w tak ludzkiej postaci, obok tego nie mogłem przejść obojętnie. Dokonałem zakupu i skierowałem się czym prędzej do domu. Potem już tylko filiżanka herbaty i rozpoczęcie lektury.

Fabuła prezentuje się bardzo interesująco. Autorka skupia się na opowieści stricte anielskiej – mamy tutaj zastępy aniołów oraz tzw. głębię z Lucyferem na czele. Wszystko jest jednak przedstawione tak jakby w krzywym zwierciadle, dlatego też czytelnik dowiaduje się mnóstwo ciekawych rzeczy, ale nie będę tego zdradzał, jako że odebrałbym wam sporą część wyśmienitej zabawy. Sęk w tym, że spokój i harmonia Królestwa Bożego spada na łeb na szyję wraz ze zniknięciem najważniejszego obywatela – samego Boga. Archaniołowie postanawiają ukryć ten fakt przed publiką w celu uniknięcia jakiejkolwiek paniki. Sęk w tym, że dziwny zbieg okoliczności sprawia, że wraz ze zniknięciem Pana na Ziemi zaczynają pojawiać się znaki przybycia Antykreatora – władcy pustki, istoty znacznie niebezpieczniejszej od samego diabła. Brzmi ciekawie, nieprawdaż? Dodajmy do tego jeszcze wiele mylnych tropów, kilka wątków pobocznych, oraz ciekawych bohaterów. Główny plan przejmuje tu Daimon Frey – jeden z archaniołów, który już z samego początku zostaje przemieniony w Anioła Zagłady, Tańczącego na Zgliszczach. Na późniejszych kartkach możemy natomiast wyczytać, że odegra on kluczową rolę w tej całej szopce.

Zabierając się za książkę, brnąłem tak naprawdę w ciemność – pierwszy raz spotkałem się zarówno z tym tematem (w sensie dosłownym) oraz pierwszy raz spotkałem się z tym nazwiskiem. Oczywiście efekty tych wydarzeń (w pozytywnym znaczeniu tych słów) lepsze być nie mogły, ale nie o tym mowa. Skupiając się zatem na samej powieści – mamy tu do czynienia z encyklopedycznym przykładem odnogi gatunku nazwanej Angel Fantasy, w której to głównymi bohaterami są aniołowie (aniołowie w każdej postaci: ci dobrzy, ci źli, a zdarzają się również wzmianki o upadłych aniołach). Kossakowska jednak sprawnie operując tym pomysłem, stworzyła bardzo realny obraz swojego świata. Co mam na myśli? Ano przede wszystkim samo przedstawienie aniołów, którzy są nader ludzcy, praktycznie rzecz biorąc ze swej boskości pozostały im zaledwie skrzydła. Upijają się, ćpają, korzystają z usług domów publicznych, ich cięty język nieraz powoduje ciarki na plecach nawet totalnego degenerata. Przyznam, że jest to swoista nowość (no bo w końcu niecodziennym jest wyobrażenie sobie samego Gabriela, który najnormalniej w świecie „rzuca mięsem”), która była jednym z głównych powodów do tego, aby książkę przeczytać, czego nie żałuję. Powiem więcej – jej przeczytanie trwało bardzo krótko, a jedyną przerwą na jaką sobie pozwoliłem podczas lektury, to czas na odebranie służbowego telefonu. Jedyne czego tak naprawdę żałowałem to faktu, że wystarczyło kilka godzin, a ujrzałem jakże dołujący w tym przypadku napis „KONIEC”.

Mimo tego, iż cała akcja dobrnęła do końca to czułem pewien niedosyt. Nie było to jednak spowodowane niepoprawnie przeprowadzoną końcówką książki. Wręcz przeciwnie. Po ukończeniu „Siewcy Wiatru” chce się więcej, więcej i więcej! Oczywiście nie każdy musi podzielać moje zdanie. Obiecuję jednak, że wszyscy, którzy lubią połączenie czarnego humoru, z poważną tematyką nie poczują się zawiedzeni.

Również dla fanów wojennych opowiastek znajdzie się miejsce, albowiem ostatnie kartki to przedstawienie wyśmienitej sceny batalistycznej, a co za tym idzie – trup ściele się gęsto, a autorka potrafi pokazać pazurki. Nie da się ukryć, że zna się na rzeczy więc przedstawiona na papierze potyczka jest naprawdę wysokiej jakości.

Ciekawym „zabiegiem” okazał się również wątek miłosny, sprytnie wpleciony do fabuły. Mimo tego, iż pod sam koniec wyszedł z tego raczej dramat niźli romans, to nawet on nie psuje ogólnej oceny książki, a wręcz przeciwnie, wprowadza kolejny motyw „ludzki” do świata aniołów, przez co stają się one jeszcze bardziej namacalne, bardziej niż kiedykolwiek. Pozostaje mi zatem stwierdzić jedno – prócz kilku drobnych błędów typowo piśmienniczych nie zauważyłem tu naprawdę większych minusów.

Dla kogo jest „Siewca Wiatru”? Wydaje mi się, że jest to pozycja przeznaczona dla wszystkich tych, którzy chcą się rozerwać. Odpowiednio stonowana, odpowiednio śmieszna, czyta się ją jednym tchem. Poza kilkoma popularnymi literówkami nie posiada większych, rażących błędów, które przeszkadzają w czytaniu. Należy jednak zapamiętać, że oceniam książki subiektywnie i mimo wysokiej oceny książka nie wszystkim musi się spodobać, no, ale cóż... to już kwestia indywidualna.

Plusy:

+ fantastyczni bohaterowie, ich namacalność

+ szybka akcja

+ sceny batalistyczne (a dokładniej to jedna scena)

Minusy:

-drobne literówki

-zbyt szybki koniec – czytelnik chce jeszcze!

...

Zbieracz Burz. Tom I- ”Zbieracz Burz”, bo tak nazywa się mój najnowszy nabytek, to kontynuacja Siewcy Wiatru, opowieści o królestwie niebieskim, które wbrew pozorom wcale nie jest takie święte. Co sprawiło, że opowieści o aniołach i demonach tak bardzo przypadły mi do gustu i po dziś dzień uważam je za pewnego rodzaju fenomen? Otóż autorka podeszła do sprawy bardzo oryginalnie. W swej książce przedstawiła anioły (jak i demony) w całkiem innym świetle. Jeszcze z „Siewcy Wiatru” pamiętam, że nasi skrzydlaci opiekuni wiele nie różnili się od nas, mieszkańców ziemi. Byli wredni, niekiedy upierdliwi, korzystali z używek, domów uciech, a ich język był wyjątkowo ostry. To sprawiało, że z bohaterami książki można było się najnormalniej w świecie zżyć, szczególnie po zapoznaniu się z ich problemami, które mimo paru wyjątków również okazywały się dziwnie ziemskie.

Po pokonaniu „Siewcy Wiatru” problemy w niebie nie uległy ostatecznemu rozwiązaniu. Nieobecność „światłości” w dalszym ciągu doskwiera mieszkańcom, a jeden z najważniejszych w hierarchii królestwa, Anioł Zagłady Daimon Frey powoli zatraca się w sobie. Nikt, nawet on sam nie przypuszczał jednak, że – być może – po raz ostatni będzie musiał wypełnić wolę bożą, której tym razem rozkaz był nie tylko przerażający, ale też niezgodny ze wszystkim w co dotychczas wierzył. Sprawa jest tym bardziej skomplikowana ponieważ nie wygląda na to, żeby ktokolwiek w niebie się z nim zgadzał.

Linia fabularna to główna zaleta najnowszej książki Kossakowskiej. Ponownie mamy do czynienia z wielowątkową i pełną zwrotów akcji historią, w której dostrzegamy przede wszystkim świetnie nakreślone postaci, bo tak naprawdę na tym postanowiła się skupić autorka. Ich decyzje życiowe, rozterki a także problemy z jakimi się borykają, pozwalając czytelnikowi wykreować sobie indywidualną opinię o każdym z nich. W trakcie postępu fabularnego zauważyć można również, że pisarka poszła o krok naprzód. Teraz bowiem nie tylko przedstawia anielskie zastępy w swój wyjątkowy sposób, ale także ukazuje zdziwienie (przerażenie?) ludzi podczas spotkania z nimi. Chce nam dać do zrozumienia, jak bardzo możemy się mylić, postrzegając skrzydlatych jako ułożonych dobroczyńców w białych tunikach, spokojnie przechadzających się po alejkach nieba.

Rzecz jasna bez porządnej dawki adrenaliny nie mogło się obejść. Broń biała, wymyślna broń palna, granaty, nadprzyrodzone moce, pościgi i brawurowe ucieczki. Wszystko to otrzymujemy w wydaniu najwyższej jakości. Dodatkowo mogę dodać, że idealnie kontrastuje ze spokojnymi momentami, w których to odkrywamy kolejne skrawki historii naszych bohaterów.

W polskiej fantastyce podoba mi się fakt, że większość autorów nie bawi się w celową cenzurę i nie boi się używania ostrych słów, czy okazywania brutalnych scen. Nie inaczej jest i tym razem, bowiem wtedy, gdy ma się polać krew to się po prostu leje, bez „owijania w bawełnę”. Nadaje to bardziej realistyczny wydźwięk książce i zarazem (mimo że nie dostrzegamy tego za pierwszym razem) bardziej się identyfikujemy z bohaterami.

Mimo tego, że książka wypada naprawdę dobrze, nie sposób jest pominąć jedną, ale niestety bardzo dotkliwą wadę, mianowicie – podział na tomy. Nie wiem czy był to perfidny skok na kasę, czy może wymóg wydawcy, ale po skończeniu pierwszego tomu po prostu czujemy niedosyt. A także i niemałe podirytowanie. Niecałe 400 stron książki to tak naprawdę nic, w dodatku fabuła urywa się dosłownie w połowie – równie dobrze można by było wypuścić do sprzedaży książkę nawet dwa razy grubszą, a skończoną, oszczędzając tym samym irytacji czytelnikom.

Mimo marnego (nie zrozumcie mnie źle, historia od początku do końca jest naprawdę na poziomie, denerwuje jedynie sposób jej „zakończenia”) końca, warto się zaopatrzyć w wyżej wymienioną pozycję. Ci, co dotychczas nie mieli do czynienia z tym cyklem, powinni wpierw sięgnąć po ”Siewcę Wiatru”, Ci z was jednak co ”Siewcę...” czytali i zostali nim pozytywnie zaskoczeni, nie powinni dłużej zwlekać tylko pędzić już do księgarni, bo naprawdę warto.

...

Zbieracz Burz, Tom II- Kiedy ostatni raz miałam okazję stanąć oko w oko z Burzycielem Światow, nie było on w najlepszej formie. Wręcz przeciwnie, solidnie oberwał pod koniec pierwszego tomu "Zbieracza Burz". Lecz, oczywiście udało się chłopaka odratować, a jego uzdrowiciele okazali się być dość zaskakującymi postaciami. Nawet Daimonowi ciężko było przyjąć do wiadomości, że oto trafił do Śmietniska, specyficznego świata "pomiędzy", będącego azylem dla wyrzutków z innych światów - Głębian czy demonów.

W czasie, kiedy Frey leczy rany, w Niebie nie dzieje się dobrze. Jest kiepsko. Dwaj archaniałowie, niegdyś przyjaciele, na wzór porachunków mafijnych wyżynają nawzajem swoich braci w sposób, którego nie powstydziłby się nawet don Corleone. Jeśli w Niebie są kłopoty, oznacza to także problemy dla Lampki, a właściwie Lucyfera, który pozbawiony doradztwa uganijającego się za pewną  damą Asmodeusza, popełnia czyn dość lekkomyślny - wypuszcza z więzienia Apolyona. Niekiedy ciężko się odnaleźć w wzajemnych koneksjach i powiązaniach - wiele wskazuje na to, że motorem destrukcyjnych działań staje się Pan Zastępów w osobie Michała, który zdaje się popadać w szaleństwo zmieszane z dziką chęcią pojmania Daimona i udaremnienia jego misji zniszczenia świata. Złotowłosy Michael ucieknie się do najbardziej haniebnych czynów tropiąc Freya niczym zwierzynę łowną, nasyłając na niego własnego, wykwalifikowanego zabójcę (jakby Apolyon to było za mało).

Innymi słowy, Daimon Frey ma przechlapane. Ranny, zaniedbany, przebywający na Śmietnisku Anioł Zagłady ścigany przez dwóch szalonych morderców oraz ex - przyjaciół. Na dodatek ma na głowie misję, która go wciąż przeraża. Czy Bóg może pragnąć zagłady świata, który stwarzał tak pieczołowicie? I czy archaniołowie wykazują się rozsądkiem, próbując go zatrzymać? W końcu jeśli się zbuntują boskiej woli, staną się dziwnie podobne temu, który króluje w Głębi... Ale, ale. Nie tylko Skrzydlatym zależy na tym, aby poznać prawdę o tym, czy Daimon został opętany przez Cień, czy to faktycznie Bóg był zleceniodawcą morderczej misji.

Na pierwszy plan miejsc akcji wybija się Śmietnisko - miejsce schronienia Anioła Zagłady. W tym, delikatnie mówiąc, przeciętnym otoczeniu Daimon zaczyna swoją wewnętrzną przemianę. Daleko mu do napuszonego Świetlistego, którym niegdyś był, poznając na nowo sens przyjaźni, m.in. z Harielem, na którego w przeszłości zapewne nie raczyłby nawet spojrzeć. Zdaje się, że nawet Burzyciel Światów może przejrzeć na oczy. Podobne rodzaje olśnień nie trafią się jedynie jemu - każdy z głównych bohaterów w obliczu zagłady mógłby w pewnym momencie wykrzyknąć ′eureka′. Co istotne, będzie to miało wpływ na losy Daimona.

Oczywiście królem nicponi pozostaje Asmodeusz, którego nietuzinkowa, demoniczna postać zasługuje na parę linijek. Jeśli są wśród was fanki przygód tego psotnego demona, to zdradzę, że jego romans z Blanką posunie się naprzód...Natomiast Mod jako jedyny przyjaciel Lampki, stanie przed ciężkim wyzwaniem. Z jednej strony urokliwa osobowość demona jest kuszona przez ziemskie uciechy, z drugiej strony Zgniły Chłopiec wie, że Lucek go potrzebuje. Warto pamiętać, że nie tylko Skrzydlaci są dziećmi Najwyższego. W niektórych istotach tkwi tak silna żądza poznania prawdy, że potrafią posunąć się do najbardziej radykalnych środków. I najbardziej niebezpiecznych.

Osłabiony i zdradzony Tańczący na Zgliszczach będzie musiał utorować sobie drogę do celu przepychając się przez kolejnych wrogów -  oszalalego Archanioła oraz istotę będącą uosobieniem chaosu, rodem z Pandemonium.

Tradycjnie, Maja Lidia Kossakowska umożliwia czytelnikowi podgladanie przez dziurkę od klucza wszystkich wydarzeń. Każdy z bohaterów prezentuje historię widzianą swoimi oczyma, co daje efekt literackiej polifonii. Autorka i tym razem  puszcza do nas oczko, preparując mitologiczny koktajl postaci rodem z kultur całego świata i serwuje je we własnej, żywiołowej interpretacji. Narracja jest lekka jak piórko, podobnie dialogi, które nawet jeśli są pełne gniewu lub napięcia, ożywiają bohaterów, czyniąc ich istotami z krwi i kości, potrafiącymi walnąć pięścią w stół i zakląć. Narastający niepokój wśrod Skrzydlatych i Głębian ani trochę nie osłabia siły ich wypowiedzi, które są zgrabne i dowcipne. Tych uroczych łobuzów, czy to z białymi , czy z błoniastymi skrzydłmi nie da się nie kochać. A przynajmniej lubić. Uwagę nieprzerwanie przykuwają opisy rytuałów i elementy magii, które zawsze zaskakują - są jak jajko z niespodzianką, nigdy nie wiadomo, na co się trafi. Nieco słabszym fragmentem tej anielsko - diabelskiej kompozycji jest akcja, która rozrasta się momentami wolno jak pnącze.

Gdyby ta powieść była obrazem, to z pewnością dominowałyby w niej ciemne, nasycone barwy, wzbogacone czerwoną dominantą krwi, a monochramatycznym popiołem, ognistym szaleństwem. Byłoby to dzieło chaotyczne i nieprzeniknione jak Apolyon, przerażające jak nadciagająca apokalipsa. Jak to jest, że Maja Lidia Kossakowska, zamiast pisać, maluje swoje książki?

Nastrój historii, im bliżej końca, zdawał się zagęszczać, dusić niczym powietrze przed burzą. Czy świat zostanie zniszczony?

Po przeczytaniu powieści poszedłem  na nocny spacer, totalnie odurzona  obrazem, który ukazała pisarka. I jednocześnie wdzięczna za możliwość obejrzenia jego.  Autorko, dziękuję, że napisałaś tę powieść. A dziękuję zwłaszcza za te kilka stron, które są dowodem na to, że w obliczu boskości wszyscy są równi.

Kategoria: światy fantasy | Wyświetleń: 448 | Dodał: Bies3983 | Rating: 0.0/0
Liczba wszystkich komentarzy: 0
Imię *:
Email *:
Kod *: