3:44 PM Czarnoksiężnik z Archipelagu i Najdalszy brzeg- recenzja |
Czarnoksiężnik z Archipelagu to pierwsza część czterotomowego cyklu Ziemiomorze[http://rockmetal-nibyl.ucoz.pl/blog/ziemiomorze_swiat/2014-10-08-970] Ursuli K. Le Guin przez znawców zgodnie obwołanego arcydziełem światowej literatury fantasy. Zwolennicy teorii o wyższości science fiction nad fantasy posługują się nieraz argumentem, jakoby science fiction dawała większe możliwości. Można bowiem w jej „szaty” ubrać historię o głębokim przesłaniu. Najczęściej jest to jakiś wielki spisek, mistyfikacja czy duchowe, etyczno-moralne rozterki głównego bohatera stającego samotnie czoło w czoło z czymś nieznanym i nowym dla ludzkości, z czymś co generuje owe nowe problemy lub wręcz przeciwnie - stawia bohatera w obliczu problemów od zawsze towarzyszących człowiekowi, jedynie odświeżonych i przedstawionych w niekonwencjonalny sposób. Fantasy z kolei ma przede wszystkim dostarczać rozrywki. Pomimo mojej jednakowo wielkiej sympatii zarówno dla science fiction, jak i fantasy, muszę zgodzić się niestety z powyższym twierdzeniem. Na całokształt fantasy w znacznie większym stopniu niż na science fiction, składają się barwne historyjki, które poza pięknym klimatem i wartką akcją nie mają zbyt wiele do przekazania. A jeśli nawet mają, to czuje się po ich przeczytaniu pewien niedosyt. Na szczęście da się znaleźć chlubne wyjątki. O takiej właśnie perełce świata fantasy chciałam w ninejszej recenzji napisać. „Czarnoksiężnik z Archipelagu” amerykańskiej pisarki Ursuli K. Le Guin jest pierwszym tomem cyklu „Ziemiomorze”. Sięgałam po tę książkę z pewną obawą. Jak napisałam we wstępie, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że będzie to kolejna „przygodówka” mająca jedynie walory rozrywkowe. Ot, historia czarnoksiężnika – pogromcy smoków. Ostatecznie moje wątpliwości rozwiały się, kiedy dowiedziałam się, że jest to jedyna amerykańska książka fantasy ceniona przez Stanisława Lema, który jak nietrudno się w tym momencie domyślić, jest dla mnie autorytetem w tej dziedzinie. Pisarz, który sam tworzył niesamowite dzieła, nie mógł polecać czegoś przeciętnego. Szczególnie, że wyrażał się o tej książce pochlebniej niż o tolkienowskim „Władcy pierścieni”, który rzucił mnie na kolana swojego czasu. A skoro już Śródziemie było dla mnie objawieniem, to w związku z powyższym Ziemiomorze również powinno. Ziemiomorze (tutaj funkcjonujące jeszcze pod pierwotną nazwą Światomorza) to rozległy archipelag składający się z kilkudziesięciu wysp, z których każda jest inna zarówno pod względem klimatu, kultury, jak i natężenia magii. Są bowiem wyspy deszczowe, o bujnej roślinności, przesycone wręcz atmosferą magii oraz wyspy suche, pustynne, gdzie magia jest nieznana lub całkowicie odmienna. Z kolei ta używana w innych zakątkach archipelagu bywa tu zniekształcona czy wręcz osłabiona. Daje to olbrzymi potencjał wykreowanemu przez autorkę światu. Zapobiega on jednolitości i przewidywalności, czyli po prostu nudzie (każdy tom może być tak samo odkrywczy), pozwalając jednocześnie na interakcje pomiędzy bohaterami, co osobiście bardzo lubię, ponieważ miło jest przeczytać informację o tym jak się ułożyły losy postaci, z którą się zżyło w poprzedniej części. Na jednej z wysp (o nazwie Gont) przychodzi na świat Ged. Z początku jest to krewki, niecierpliwy chłopiec, od dziecka przejawiający magiczne zdolności, które odkrywa jego ciotka i jako że sama para się wiejską magią, uczy go kilku zaklęć. Talent Geda przerasta szybko jej możliwości, a opiekę nad nim przejmuje czarnoksiężnik Ogion. Mistrz stara się nauczyć swojego ucznia rozsądku, pokory dla sztuki magicznej i co najważniejsze cierpliwości. Niestety Ged jest rozczarowany. Chciałby jak najszybciej poznać tajniki największej magii. Nie dociera do niego fakt, że opanowanie tej sztuki jest procesem długotrwałym. Opuszcza więc swojego mistrza, by pobierać nauki w szkole czarnoksięskiej. To właśnie tam ma miejsce zdarzenie, które jest początkiem długiej drogi kształtowania osobowości Geda. Chcąc zaimponować swoim kolegom postanawia przyzwać z zaświatów ducha. Niestety czar przywołania okazuje się dla niego zbyt ciężki, nie panuje nad sytuacją, a zamiast ducha, z zaświatów wydostaje się Cień. Od tej pory ściga Geda z niewiadomych powodów stanowiąc dla niego śmiertelne zagrożenie. Ged ma do wyboru wieczną ucieczkę oraz poznanie natury swojego prześladowcy i bezpośrednią konfrontację z nim. Co wybierze? I czy podoła temu zadaniu? Autorka potrafi niesamowicie zbudować napięcie. Kolejne wydarzenia wzmagają jeszcze bardziej ciekawość - kim lub czym jest Cień. W żaden sposób nie odkrywają tej tajemnicy, a jedynie ją potęgują. Zakończenie było dla mnie zaskoczeniem, co jest niewątpliwą wartością książki. Nikt przecież nie lubi czytać książki, której zakończenie przewidział w połowie. Jedynym minusem jest jego łopatologiczny opis. Wydaje mi się, że zamiast tego wystarczyłoby kilka zdań, a w zasadzie jedno słowo i wszystko byłoby jasne. Niestety jest to powieść amerykańska i jak większość książek zza oceanu, cechuje się dosłownością i brakiem niedomówień. Brakuje mi w niej swobody interpretacji, która skłania do myślenia, analizowania książki na wiele godzin po jej odłożeniu. Ale wybaczam to autorce, bo pomimo, iż wszystko jest tu jasno i klarownie wytłumaczone, wręcz moralizatorsko, to przez całą lekturę fabuła intryguje coraz bardziej. Kiedy wydaje się, że wreszcie zostanie odkryte przed nami to czym jest Cień, Ged odkłada ten moment na później, ale nie dlatego, że tak mu się podoba lub żeby książkę przedłużyć denerwując przy okazji czytelnika. Odkłada bo musi wybrać! Wybrać pomiędzy poznaniem prawdy i straszliwymi tego konsekwencjami w danym momencie lub pozostaniem w niewiedzy dla dobra siebie i innych, gdyż odpowiedź na nurtujące go pytania wiąże się z olbrzymią ceną. Są dwie takie chwile, których odkrycie pozostawiam czytelnikowi. Napiszę jedynie, że stawiając się w położeniu Geda, zastanawiałam się co by we mnie zwyciężyło. Ciekawość czy odpowiedzialność? I szczerze mówiąc, do dzisiaj nie wiem Jeszcze jedną rzeczą, o jakiej chciałam napisać, a która bardzo mi się spodobała, to sposób przedstawienia zaświatów. Nie jest to miejsce wiecznej szczęśliwości, wręcz przeciwnie, jest to świat, w którym panuje wieczna noc, cisza i smutek. Emanuje on złowrogą aurą, która z jednej strony napawa strachem, z drugiej bardzo intryguje. Między zaświatami a światem żywych jest bardzo płynna granica. Przenikają się one nawzajem. Bardzo łatwo jest zrobić o jeden krok za daleko w stronę mroku. Natomiast wrócić dużo trudniej. W książce mamy okazję poznać niewielki wycinek tego miejsca, nad którym góruje wiecznie rozgwieżdżone niebo. „Czarnoksiężnik z Archipelagu” opowiada o kształtowaniu osobowości. O tym jak przeciwności losu zmieniają spojrzenie na świat i szlifują określone cechy charakteru. Choć my sami nie musimy zmierzać się z rzeczami nadprzyrodzonymi (przynajmniej większość), proces przemiany dotyczy każdego z nas. Książka uzmysławia też prawdziwą naturę człowieka. Nie jest on całkowicie dobry, ani całkowicie zły. Natura ludzka jest złożona i trzeba uświadomić sobie, że w każdym z nas kryją się pokłady zarówno dobra, jak i zła i dopiero to połączenie jest kompletną całością. ... Panuje przekonanie, że każdy z nas posiada swoje przeznaczenie. Czasem znajduje się ono blisko, wręcz na wyciągnięcie ręki, niekiedy jednak żeby je odnaleźć i zrozumieć należy odbyć długą podróż, która może zawieść poza „Najdalszy brzeg”. W taką właśnie daleką wyprawę musi wyruszyć Arcymag z wyspy Rok, Ged zwany Krogulcem, którego jedynym towarzyszem będzie młody książę Arren. Co skłoniło ich do podjęcia takiego wyzwania? Magia, a raczej jej brak. Z niewiadomych przyczyn w Ziemiomorzu zanika potęga Słowa, magowie tracą swoją moc, zapominają zaklęcia, ba, niektórzy z nich wręcz zaprzeczają istnieniu magii. Co gorsza przypadłość ta dotyka również ludzi, którzy nieświadomie się nią posługiwali – z dnia na dzień ich życie traci sens, stając się jałową wegetacją lub drogą ku szaleństwu. Wyprawa maga i księcia w poszukiwaniu prawdy nie będzie łatwa: spotkają na swojej drodze nowych przyjaciół i starych wrogów, zmierzą z przedwiecznymi smokami, a nawet przyjdzie im przemierzyć zaświaty. Podobnie jak w wypadku „Grobowców Atuanu”, poprzedniej książki Ursuli K. Le Guin, także „Najdalszy brzeg” jest w dużej mierze metaforą. Oczywiście można ją potraktować jako jedną z wielu klasycznych powieści fantasy. Oto garstka wybrańców wyrusza w daleka wyprawę, aby wypełnić „quest” – przemierzają niezbadane ziemie, walczą z piratami, spotykają smoki, aby w końcu zwyciężyć. Obawiam się jednak, że takie podejście do tej powieści byłoby sprzeczne z intencjami autorki. Ważną bowiem rolę w „Najdalszym brzegu” odgrywają nie same przejścia bohaterów, ale ich wpływ na postawę Geda i Arrena. Młody następca tronu przechodzi swoistą inicjację – ze zwykłego młodzieńca wyrasta na silnego i mądrego mężczyznę, który będzie w stanie wypełnić przeznaczenie. W kulturach prymitywnych takie przejście w dorosłe życie często jest związane z próbami, które miały na celu potwierdzenie męskości. I tym właśnie jest podróż, którą odbywa Arren z Gedem – ciągiem prób mających sprawdzić, czy okaże się on godnym miana władcy Ziemiomorza. Książę cierpi głód, pragnienie, przechodzi chwile zwątpienia, równocześnie nienawidzi arcymaga i pragnie mu pomóc. Również dla Geda wyprawa ma symboliczne znaczenie. Z jednej strony jest on najpotężniejszym żyjącym czarnoksiężnikiem, z drugiej człowiekiem zmęczonym życiem. Dla niego ta wędrówka staje się punktem kulminacyjnym jego istnienia, ostatnią misją, jaką musi wypełnić. Przed laty udało mu się połączyć obie połówki pierścienia Erreth-Akbego, ale pomimo tego Ziemiomorze nie odzyskało spokoju. Teraz w Arrenie widzi nadzieję na wieczny pokój, ale młodzieniec nie jest jeszcze gotów. Ich ostateczną próbą będzie zejście do Suchej Krainy – domeny zmarłych. Czy i tym razem życie zatriumfuje nad śmiercią? Nadzieja pokona zwątpienie? Odpowiedź może nie jest trudna, ale wszystko ma swą cenę. Jeśli patrzysz w otchłań, bądź pewny, ze ona patrzy na ciebie. W końcu podróże bohaterów to również okazja dla samej autorki, aby podzielić się z czytelnikami swoją wielką pasją – antropologią kulturową. Jest to odczuwalne w trakcie lektury całej powieści, szczególnie we fragmentach opisujących społeczności zamieszkujące wyspy Ziemiomorza. Najwięcej miejsca poświęcono Dzieciom Morza Otwartego, żeglarskiemu narodowi mieszkającemu na tratwach. Wraz z Gedem i Arrenem poznajemy kulturę, religię i obyczaje tej zapomnianej wspólnoty. Podróż dobiega końca, „Najdalszy brzeg” pozostał dawno w tyle, gdzieś na horyzoncie powoli majaczy się rodzinne wybrzeże. Możemy teraz wygodnie usiąść i zapomnieć o trudach wyprawy. Ale za dzień, może dwa warto znów wziąć do ręki powieść Ursuli Le Guin i przypomnieć sobie historię o dorastaniu, męstwie i nadziei. W końcu każdy z nas ma swoje przeznaczanie i czasami potrzebuje przewodnika, który pomoże mu bezpiecznie osiągnąć kres wędrówki… |
|
Liczba wszystkich komentarzy: 0 | |