2:02 PM Zakon Krańca Świata- recenzja |
Maja Lidia Kossakowska to bez wątpienia jedna z perełek polskiej literatury fantastycznej, której książki można śmiało postawić na tej samej półce gdzie znajdują się zbiory Piekary (saga o inkwizytorze Mordimerze Madderdinie[http://rockmetal-nibyl.ucoz.pl/blog/mordimer_madderdin/2014-10-02-938]), Grzędowicza („Pan Lodowego Ogrodu”[http://rockmetal-nibyl.ucoz.pl/blog/pan_lodowego_ogrodu_cz_i/2015-02-07-1186]) czy Ziemiańskiego („Achaja”, „Toy Wars”). Pani Kossaskowska natomiast znana jest przede wszystkim z serii książek opowiadających o zastępach królewskich (aniołach) i o mieszkańcach podziemia (demonach). Sławę przyniosło jej opowiadanie „Beznogi Tancerz” uhonorowane nagrodą im. Zajdla, a swój talent potwierdziła znakomitym „Siewcą Wiatru”[http://rockmetal-nibyl.ucoz.pl/blog/siewca_wiatru/2015-02-07-1190]. „Zakon Krańca Świata” stanowi pewien powiew świeżości w karierze pisarki, odrywa się ona od tematów niebiańskich i brnie w całkiem odwrotną stronę, a mianowicie – w stronę apokalipsy. Czy to jednak znaczy, że opisywana przeze mnie pozycja jest gorsza? Fabuła opowieści skupia się wokół Larsa Bergersona – jednego z międzywymiarowych złodziei, w świecie wykreowanym przez autorkę zwanych grabieżcami, którzy „wybierają” się do „starego” świata, aby nielegalnie zaczerpnąć wiedzy sprzed apokalipsy. Niestety ostatnie wydarzenia zachodzące w życiu Larsa skłaniają go do pewnych refleksji nad jego życiem. Refleksje te zaprowadzają go wpierw do tajemniczych Tancerzy, a następnie kierują do tytułowego Zakonu Krańca Świata. Czy tam jednak dotrze? Już od samego początku Kossakowska rzuca nas w sam wir wydarzeń i co więcej nic nie wskazuje na to, żeby chciała nam wytłumaczyć o co w tym chodzi, dlatego też z początku mamy mętlik w głowie, co w tym jednym wypadku nie stanowi wady, a esencję całej historii. Praktycznie pół pierwszego tomu opisuje nam „dzień z życia grabieżcy”. Prześledzimy proces skoku Larsa, zobaczymy co robi ze swoimi zdobyczami. Dowiemy się również z kim, gdzie i co pije. Po tej chwili „przerwy” od akcji ponownie powracamy do zawrotnego tempa, które towarzyszyć nam już będzie praktycznie do samego końca drugiego tomu z niewielkimi przerwami. Ci, co nie lubią być trzymani w niepewności czytając książkę, niech odłożą „Zakon” i sięgną po coś innego, albowiem tu upragnionych, „szybkich” rozwiązań nie znajdą. Te pojawiają się dopiero wraz z ostatnimi 50-80 stronami drugiego. Do tego czasu znajdujemy jedynie same pytania, doświadczamy nowych przygód, poznajemy nowych bohaterów. A tych ostatnich jest wyjątkowo dużo. Czasami aż za dużo przez co w pewnym momencie możemy już nie rozpoznawać kto jest kim i co tu właściwie robi. Mimo tego, że ta sytuacja wydaje się szybko ustatkować to działa ona jednak na szkodę komfortu czytania (krótką, bo krótką, ale zawsze coś). Co do samych przygód to nie mam większych (jeśli w ogóle jakieś są) zastrzeżeń. Autorka przede wszystkim fantastycznie odnalazła się w postapokaliptycznym klimacie, co pomogło jej stworzyć fantastyczną rzeczywistość rodem ze świata kultowego Fallouta czy niemniej kultowego Mad Maxa[http://rockmetal-nibyl.ucoz.pl/blog/mad_max_seria/2014-11-27-1117]. Całość dopełniają równie apokaliptyczne postaci i ich diaboliczne charaktery z Larsem w roli głównej – uwierzcie mi, że „Pana Końska Czaszka” nie chcielibyście spotkać na swej drodze. I tutaj dochodzimy do sedna sprawy. Z jednej strony jest to główny bohater, złodziej, ale działający w słusznej sprawie, osoba po przejściach z psychiką w stanie, któremu daleko do stanu idealnego. Z drugiej strony jednak już od samego początku da się zauważyć że Bergerson to człowiek o piekielnie trudnym charakterze, posunąłbym się nawet do stwierdzenia, że o charakterze wrednym, oschłym, egoistycznym. Podczas swojej podróży uczyni wiele złego, zrobi nieraz rzeczy, z którymi czytelnik niekoniecznie się zgodzi, które czytelnik będzie negował. Przez całą książkę więc część z was z pewnością będzie miała wahania co do tego, „czy aby na pewno lubię głównego bohatera”, albowiem zdarzy się tak, że będzie można poczuć do owego osobnika antypatię. Kreacja głównego bohatera zasługuje na uznanie. Jak jest zatem z innymi, pobocznymi postaciami nieraz przewijającymi się przez historię? Uspokoję wasze nerwy, jako że i tutaj Pani Maja Lidia stanęła na wysokości zadania. Jak już wspominałem w trakcie „konsumowania” książki nawiniemy się na różne osobistości, a każda z nich posiada własny, wyjątkowy charakter nawet jeśli przewija się tylko przez kilka stron. Obok postaci Larsa na uznanie zasługuje osoba Angelusa, przywódcy Tancerzy, oraz pojawiająca się w drugim tomie wiedźma z nadmorskiej mieściny, której opis wyglądu łudząco przypomina zdjęcie autorki dołączone do okładki książki.;) Oczywiście nie wszyscy z całej tej gromadki są postaciami pozytywnymi. Powiem więcej, zdecydowaną większość zajmują tutaj czarne charaktery, brudy całej historii. Nie zawsze są to zwykli bandyci, w głównej mierze to uczeni, wysoko postawieni ludzie czy ważne postaci polityczne. Dzięki takiemu miszmaszowi możemy się przyłapać na tym, że emocje negatywne „wyrażamy” (o ile można wyrażać coś w myślach) w bardzo dziwny, a zarazem wyrafinowany sposób – odmienny od tych, na których się przyłapujemy czytając typowe historie o „policjancie i złodzieju”. Fantastycznym zabiegiem było również stworzenie kilku postaci środka. Jedną z takich postaci jest właśnie główny bohater książki, aczkolwiek bardziej te wahania emocjonalne można odczuć czytając o wspominanym chwilę wcześniej Angelusie, na którego pogląd może się nam zmieniać „z kartki na kartkę”, a tak czy owak dopiero na samym końcu ustatkujemy swój pogląd dotyczący owej tajemniczej postaci. Tuż obok świetnie wykreowanych postaci równoległym torem biegnie fabuła połączona z akcją, która nieustannie nam towarzyszy podczas odkrywania kolejnych to zdarzeń, a i tej nie można zaprzeczyć uroku. Jest szybka, ale narracja odbywa się bardzo sprawnie. Oczywiście cały wprowadzony zamęt powodujący istną burzę mózgów jest zabiegiem celowym, który – jak już wspomniałem – został wprowadzony nieco „zbyt mocno” co w pewnym momencie działa na niekorzyść całości. Cieszy również fakt, że tom drugi trzyma poziom tomu pierwszego i odwrotnie – tom pierwszy jest równie dobry jak tom drugi. Osobiście miałem to szczęście przeczytać oba jeden po drugim bez konieczności oczekiwania na kolejny. Wam, drodzy czytelnicy również polecam obrać taką taktykę działania, co sprawi, że nie wyrwiemy się z fantastycznego, apokaliptycznego, a zarazem mrocznego klimatu opowieści. Od strony technicznej oba tomy wypadają równie dobrze jak pozostałe, opisywane czynniki. Nie od dziś wiadomo, że perfekcyjnie wykonane ilustracje to jedna z charakterystycznych cech dla książek wydawanych przez Fabrykę Słów. Tak jest i tym razem. Towarzyszące nam obrazy bardzo dobrze łączą się z groteskowym klimatem opowieści zdwajając cały efekt. Również okładka zasługuje na uznanie, albowiem już patrząc na nią można się zakochać. Nie zauważyłem również błędów drukarskich pomijając dwie, może trzy literówki na całe 900 stron. Kolejny plus, tym razem dla wydawców. Trudno pisać o wadach w wypadku „Zakonu Krańca Świata”, łatwiej zaś o zaletach dlatego pozwolę sobie napomnieć na koniec o zakończeniu. Nie mamy tu zakończenia w stylu „Siewcy Wiatru”, które może i zaskakiwało, ale nie odwracało wszystkiego do góry nogami. Ostatnie dwa, trzy rozdziały są bliższe (nie tematycznie) temu co było w „Rudej Sforze”, niźli we wspomnianym powyżej tytule. Ci co czytali ową „Sforę” z pewnością do dzisiaj odczuwają skutki czytania z opuszczoną szczęką. Podobnie jest i tutaj, albowiem w momencie wyjaśniania wszystkiego, jakiekolwiek dotychczasowe teorie snute przez czytelnika legną w gruzach, a na ich miejsce zostanie wysunięta teoria narzucona przez autorkę i trzeba przyznać, że teoria ta jest nie tylko zaskakująca, ale także przygotowana ze smakiem. Dodatkowym atutem jest psychodeliczny klimat towarzyszący ostatnim kartkom książki. Fani azjatyckiego kina grozy, tudzież serii znamienitych horrorów ukrytych pod tytułem Silent Hill z pewnością poczują się jak w domu. Maja Lidia Kossakowska po raz kolejny udowodniła, że można ją zaliczyć do śmietanki twórców fantastyki. Świetnie przygotowane postaci, nieustanna akcja i zwalające z nóg zakończenie to główne zalety „Zakonu Krańca Świata”. Po „Siewcy Wiatru” czy antologii „Żarna Niebios” autorka ponownie pokazała, że stać ją na wiele i że nie trzeba w nieskończoność odcinać kuponów od sławnej marki, żeby się ponownie wybić. Polecam gorąco. Plusy: + fantastycznie wykreowani bohaterowie + akcja, która nie zwalnia ani na chwilę + zakończenie + postapokaliptyczny świat Minusy: - momentami zbytni zamęt |
|
Liczba wszystkich komentarzy: 0 | |