5:09 PM Podsumowanie Roku 2013 |
Są tacy, którzy twierdzą, że epoka heavy metalu definitywnie się skończyła... Czy to stwierdzenie jest prawdziwe? Czy rzeczywiście heavy metal umarł? Rok 2013 pozostawił pod względem płyt spory niedosyt. Przede wszytskim wielcy bogowe heavy metalu nie rozpieszczali swoich fanów nowymi- dobrymi wydawnictwami. Sytuację nieco ratowały zespoły drugiego planu... 20 maja 2012 roku pojawiła się spektakularna szansa reaktywacji największej z legend heavy metalu lat 70-tych, a mianowicie Black Sabbath[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/2014-07-04-317]. Fani byli rozanieleni, gdy media podawały, że Tony Iommi, William Ward, Ozzy Osbourne i Terence „Geezer” Butler znów mają zjednoczyć swoje siły pod sztandarem bogów metalu. Z projektu wycofał się jednak Ward ze względu na zły stan zdrowia, co ostudziło nieco entuzjazm fanów Sabbath. Gdy jednak miejsce Warda zajął Tommy Clufatos- amerykański perkusista współpracujący z Alice Cooperem[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/2014-07-04-349](2003- 2010), Robem Zombie(2005- 2010) i przede wszystkim z solowym projektem Ozzy'ego Osbourne'a[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/2014-07-04-330] fani szybko zaakceptowali tą zmianę... Na „debiucie Black Sabbath” po latach za garami miał zasiąść jednak ktoś inny. Black Sabbath powieżyło jednak produkcję nowego albumu Rickowi Rubinowi, a ten w roli perkusisty widział Brada Wilka. Rodzina niemiecko- żydowskiego pochodzenia emigrując przez Polskę do Stanów Zjednoczonych zmieniła nazwisko na polskobrzmiące „Wilk”. Muzyk przez lata był związany z rockowym zespołem Audioslave i rapcore'owym Rage Agaist The Machine. W jego grze słychać elementy gry Johna Bonhama- perkusisty Led Zeppelin[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/2014-07-04-318]. Koledzy z zespołu szybko zaakceptowali zmianę, a Bard wniósł w zamian dużo jazzowego feelingu. Rubin to w końcu specjalista i prawdziwa legenda produkcji heavy metalowych. Ten powrót nie musiał być udany... Wycofanie się Warda, choroba nowotworowa Iommiego chwilowy powrót do alkoholu i narkotyków przez Ozzy'ego nie wróżył nic dobrego... Gdy jednak za pracę bieże się Rick Rubin, który pracował z takimi sławami jak: Slayer, Metallica, AC/DC, Beastie Boys, Aerosmih, Red Hot Chili Peppers, System Of a Down, Linkn Park, Slipknot, Rage Agaist The Machine, U2, Eminem czy Lady Gada. Sabbath wrócili i to na dobre. Czy było to innowatorske, rewolucyjne? Myślę, że nie- zespół wrócil do korzeni, bo takie płyty jak „13” pojawiały się w repertuarze Black Sabbath 40 lat temu... Na dobre riffy, wspaniałe różnobarwne melodie zespół mógł liczyć dzięki Iommiemu „End of The Beginning” swym majestatycznym tonem nawiązuje do kultowego „Black Sabbath” z pierwszego albumu zespołu. „13” staje się retrospekcją przez wszystko to, co zespół robił przez lata: słuchać tu bluesa z pierwszej płyty, cudowną nastrojowość, jest niesiony riffem. Utwory są długie, ale wielowątkowe- nie nudzą. Butler znów daje się poznac jako znakomity tekściarz. Czy jest to zamknięcie pewnego rozdziału, czy nowe otwarcie? Nie można zapomnieć również o powrocie Caracass, który wrócił po 17 latach! Zespół brzmi jakby od poprzedniego studyjnego albumu minęło 17 miesięcy! Sztuka taka rzadko komu się udaje. „Sugical Steel” to operacja przeprowadzona wręcz z chirurgiczną precyzją i doskonałością oraz godną do pozazdroszczenia konsekwencją. W roli akuszerów wystąpili Jaff Walker i Bill Steer. Od samego początku powołania znów do życia Caracass zapowiadali oni, że przywrócą starą świetność grupy z czasów „Nacroticisim Descanting The Insalubrious” oraz „Heartwork”. No dobra, dobra. Wielu muzyków zapowadało szumny powrót i prawdziwą rewolucję, a wychodziło jak zwykle. Statystyka była przeciwnikiem grupy (jak działa statystyka ti wiemy po meczy z Niemcami w ramach eliminacji do ME). Na jeden udany cambeck przypada kilka zupelnie chybionych. Spekulacje nie zawsze są dobrym doradcą. Panowie Walker i Steer nie zwykli rzucać słów na wiatr i wypełnili założenia w stu procentach, które sobie postawili. Już sama okladka stała się najlepszym motywem zdobiącym koszulki fanów zespołu. „Sugical Steel” jest genialnie zrobionym autoplagiatem, a więc wykorzystaniem elementów charakterystycznym sprzed prawie 20 lat: tych tnących riffów, genialnych solówek, agresywnego wokalu. Ten eksperyment musiał się udać, bo oto przed nami pojawiło się monstrum- dzicko doktora Frankensteina Nie jest to może dzieło epokowe, ale dość istotny album death/goregrind metalowy. W metalowym mainstrimie nie działo się jednak zbyt wiele godnego uwagi. Marazm wśród gigantów spowodował, że światło dzienne mogło ujrzeć wiele wydawnictw zespołów, które dopiero co zmierzają do czołówki metalowego świata. Zespoły drugiego planu powiedziały, „że stać ic, by unieść sztandar heavy metalu i dumnie go nieść na polu chwały”. Kilka legend też wydała swoje albumy, ale ich jakość była na prawdę różna... Deicide[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/2014-07-05-405] wypuszcza kolejny album, ale Glan Benton już od dawna pokazuje, że nie jest w formie. Satyricon[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/2014-07-04-239] nagrywa świetny album (ale pozostawiający niedosyt), ale totalnie zgnojony przez ortodoksów. Warto też wspomnieć, że nowy album Megadeth[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/2014-07-04-280] „Syper Collider” okazał się mega obciachem a rudowłosy gitarzysta i wokalista chyba goni swój cień. Bezproblemowo radzi sobie Motörhead[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/2014-07-08-753], a Lemmy po raz kolejny orżnął w karty kostuchę, która dybała na jego życie. Tym wszystkim, którzy czekali na jego śmierć pokazał fucka i udowodnił, że stać go by wydać następny znakomity album. Album „Aftershock” jest po prostu fenomenalny,a le doskonale zdaję sobie sprawę, że i tak nie przekonam do tego sceptyków, którzy niechęcią darzą Motörhead. Nawet nie zamierzam ich przekonywać. Na głupotę nie ma lekarstwa. Na poprzedniej płycie Lemmy śpiewał, że jego religią jest rock n' roll. Krótko mówiąc nic się nie zmieniło, a lider Motörhead udowodnił, że stać go jeszcze na skopanie niejednego dupska. Nic w tym dziwnego, bo do takiego sposobu działania Kilmistera jesteśmy przyzwyczajeni. Opisanie każdego utworu mijałoby się z celem. To 14 utworów opartych na prostej rock n' rollowej strukturze. Mamy tu więc mieszankę klasycznego heavy metalu, bluesa czy boogie. Doskonale wiemy, że żadna z nowych kompozycji nie przez bije tych starych, zdartych hitów, ale obecne kompozycje i tak są na bardzo wysokim poziomie. Jaki będzie rok 2014? Myślę, że będzie to rok pełen emocji (powiedziałbym nawet ekscytujący). Będzie to być może czas wielkiej próby i być może ostatni, gdzie wielkie firmy wydadzą epokowe albumy jako swoje nagrobne... Jak mawia Andrzej Sapkowski twórca słynnego „Wiedźmina” w jednym ze swoich opowiadań: „Coś się koczy, coś się zaczyna”. To czas epokowy w muzyce metalowej czy rockowej w ogóle. Zacznijmy od albumów i zespołów rozpoznawalnych w świecie heavy metalu najbardziej. Zarówno Iron Maiden[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/2014-07-08-754] jak i Metallica[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/2014-07-04-277] planują w tym roku wydanie swoich nowych albumów. W obu przypadkach (choć nie muszą!) mogą być to albumy nagrobne. Dla Iron Maiden to jedna z ostatnich szans na stworzenie albumu epokowego (ze względu na wiek muzyków). Sa tacy, którzy sądzą, że ostatnią dobrą płytą Maiden był „Brave New World” z 2000 roku!, której recenzję miałem przyjemność zamieścić na blogu. Z epiką Hetfielda i Urlicha jest nie wiele lepiej... Grupa ta wydała rockowy album z Lou Readem... Płyta była kompletną żenadą (choć wzięło się za nią dwóch konkretnych przedstawicieli świata rockowego). Trudno mi powiedzieć, że po raz kolejny Urlich próbuje podaje łapę Internetowi tworząc klasyczny chłam. Może mu już koło chuja lata kto i co posłucha... „Lulu” to chujnia, że aż zęby bolą. Gdy Metallica wydała „St Agler” byłem pewny, że chłopcy wrócili do konkretnego przyłożenia. „Death Magnetic” też jakoś zdzierżyłem, a „Lulu” wyleciało z drugiego piętra kamienicy prosto pod ciężarówkę, bo tego na trzeźwo słuchać się nie da, a nawet po pijaku wydaje się być to mało możliwe. Wiem, że „Lulu” miało być tylko projektem, ale ja się pytam: „po co?” Pomysł na projekt też musi być dobry. Metallica to heavy/thrash metal- to „Master of Puppets” czy „Czarny Album” dawał tej formacji siłę, a „Lulu” tę siłę odbierał, bo Lou Read to muzyk o zupełnie innym profilu, mającym inną grupę fanów, a tu część wspólna nie istnieje! Nie wiem jak potraktować to wydawnictwo? Jako kabaret? Szkoda tylko, że z szanującymi się postaciami na scenie rockowej w roli głównej. Od ostatniego wydawnictwa, które spełniałoby moje oczekiwania minęło już sześć lat- nie uważacie, że to niezmiernie dużo czasu? Przy okazji powrotów Metaliki do korzeni sporo mówiło się już przy „St. Agler”, a więc „Death Magnetic” musiał być kontynuacją słusznie obranej drogi. Metllica to zespół thrash metalowy i takiej stylistyki oczekiwali i oczekują fani. Jednak słuchając „Death Magnetic” mam dziwne uczucie, że Metallica nigdy nie pozbędzie się tych hard rockowych wpływów. To co napędza tę płytę to jej dynamika i świeżość. To świetne riffy, świetna gra na perkusji. Na pewno bardzo pozytywna w dyskografii Metalliki. W 2013 roku kultowa formacja z San Francisco wydaje film 3D, który jest połączeniem koncertu z filmem fabularnym spod znaku dark fantasy. Fajne, ale po co? Zabieg totalnie nie potrzebny, bo do historii Metalliki nie wiele wniósł. Czy Metallikę stać jeszcze na wydanie dobrego albumu? Czas płynie nie ubłaganie, panowie się starzeją (choć ktoś powie, że The Rolling Stones to panowie około 70-tki, a wymiatają jak mało kto), a o dobrą płytę spod znaku thrash (ewentualnie mocne heavy) ciężko. Sprawa komplikuje się na pewno w przypadku Judas Priest[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/2014-07-04-331] i Slayer[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/2014-07-04-279]. Ci pierwsi uczciwie zapowiedzieli koniec kariery i płytę pożegnalną... Slayer na natomiast tanio skóry nie sprzedaje i zapowiada wielki powrót... Z tą formacją mam pewien problem, bo choć Kerry King to niewyobrażalny krzykacz, to zawsze formą nie błyszczeli, a tworząc albumy słabe i zwiotczałe jakoś mnie nie poruszyli... Na „World Painted Blood” z 2009 roku stanęli jednak na wysokości zadania. Nowinki z obozu „Zabójców” jakie przychodziły później nie były jednak optymistyczne... W czerwcu 2012 roku świt obiegła informacja, że Jeffa Hannemana ugryzł groźny pająk. Muzyk i kompozytor Slayer dość długo przebywał na oddziale intensywnej opieki medycznej, a następnie czekała go długa rehabilitacja. Gary Holt to zdecydowanie nie ta liga co Jeff (choć to świetny muzyk). Jeff jednak zmarł 2 maja 2013 roku na marskość wątroby. Była to wielka i oczywista strata nie tylko dla Slayer, ale również dla całego metalowego środowiska... Jeff nigdy nie aspirował do roli gwiazdy. Ta rola była zarezerwowana dla Toma Arayi i Karry'ego Kinga. Jeff trzymał się raczej z boku. Liczyły się dla niego czarne okulary i gitara z inicjałem DK (Dead Kenedys). Reszta była nie ważna. Można dojść do wniosku, że nie wielu jest gitarzystów, którzy swą grą wpłynęli na styl gry innych, młodszych. Tak można na pewno powiedzieć o gitarzyście Slayer. I choć wielu chciało być jak charyzmatyczny łysy brodacz, to Jeff odpowiadał za styl gry Slayer, który znamy i lubimy. Wystarczy przytoczyć takie hity jak: „Angek of Dead”. „Dead Skin Mask” czy „War Enseble” i „Seasans in The Abyss”. Kompozycje Kerry'ego Kinga pozostają w cieniu. Dla Slayer był muzykiem nieodzownym; jego siłą kreacji. W takim kontekście trochę śmieszą mnie buńczuczne wypowiedzi Kerry'ego Kinga, który wyraził chęć pisana nowej płyty z Garrym Holtem. Holt z całą stanowczością to nie ten sam garnitur co Jeff. Nie mam tu na myśli techniki, ale ogromnego talentu „songwiterskiego”, który posiadał Hanneman. Oczywiście nie urodziłem się wczoraj i pomimo tego, że Jeffa nie ma już wśró d nas, Slayer będzie istniał dalej... Bo Slayer to King i Araya. Gdy Henneman umarł, a Lombardo odszedł czegoś zabrakło, układanka się posypała... To w końcu pół legendarnego składu Slayera. No ok, ten szelmowski uśmiech Toma i jego krzyk są bezcenne dla Zabójcy. To tak jakby sobie wyobrazić Behemotha[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/2014-07-05-424] bez „Nergala” czy Vader[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/2014-07-04-261] bez „Petera”- nie możliwe. A to siła Slayera, coś za co fani ten zespół kochają... A King upodobnił się swoimi tatuażami do diabła tasmańskiego. Bez Jeffa to jednak nie będzie to samo... Nowa płyta Slayer, na którą wyczekuję z wypiekami na twarzy ma być dziełem oświęconym Hannemanowi. Araya wyznał, że Jaff zostawił trochę materiału, ale zespół nie zdążył się zanim zapoznać, gdy to zrobi na pewno zabierze się do pracy i do nagrywania. Ostatnim epitafium Slayera jest rezygnacja z American Recordinys, której szefem jest Rick Rubin. Podpisali kontrakt z Nuclar Blast. Choć pojawiło się dużo głosów, które mówiły, że Niemcy mają wytwórnię na światowym poziomie. Ja w sądach bywam jednak ostrożny i czekam na efekt końcowy w postaci nowej płyty. A co z AC/DC[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/2014-07-04-321] ? Czy bracia Young, którzy dobijają już do 60-tki nagrają nowy= dobry album? Czy nie będzie to album pożegnalny, bo piękne byłoby zakończenie kariery w iście królewskim stylu? Wiadomo, że nowy abum Australijczyków ukaże się na pewno bez udziału Mancolma Younga, który doznał udaru mózgu i jest w ciężkim stanie. Mówi się, że jego miesje ma zająć Steve Yaung- kuzyn braci Yaungów. Jaka będzie nowa płyta AC/DC tego nie wiem... Jak pokazał początek roku w ekstremalnym metalu dzieje się dużo w tym nowym 2014 roku. Po pierwsze po pięciu latach przerwy spowodowanej chorobą „Nergala” Behemoth wydał kolejny album: „The Satanist”, Vader dowodzony przez „Petera” album „Tibi et Igni”. Bardzo mnie to ucieszyło, bo oba albumy są świetne i pokazują, że nasz „towar eksportowy” wciąż ma się dobrze. Kolejną rzeczą w moich radościach jest nowe wydawnictwo Mayhem „Esoteric Warfele” z fenomenalnym Attilę Csihiarem na wokalu. W formie jest też Gabriel Fischer, który z kolegami z Triptykon wydał płytę „Melane Chasmata”. Rozczarował mnie Arch Enemy swym „War Eternal”, ale już Arkana swoim „Yav” pokazała triumf pogańskich ideałów. W wysokiej formie są też brutale z Autopsy i ich „Tourniquatis, Hacksews Greves”. Nie można zapomnieć również o Dimmu Borgir, Morbid Angel, Kat i Roman Kostrzewski, Gorgoroth, Decapiteted, Lost Soul... Do mega niespodzianek zaliczyć można powrót po 13 latach Lux Occulta z albumem „Kołysanka”... |
|
Liczba wszystkich komentarzy: 0 | |